.

.
1D 4ever

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Cześć kochane!

Jak widać żyję i mam się całkiem dobrze. Przepraszam, że znów musiałyście czekać tak długo i dziękuję za:
* to, że wciąż odwiedzacie tę stronkę
* to, że czekałyście tak długo
* 10. 000 wyświetleń, z których powodu tak ogromnie się teraz cieszę!!!

Uwielbiam was wszystkie. Dziękuję,

PEACE&LOVE
"M"

ROZDZIAŁ VIII

LA LA LA LA LA LA LA LALALA

- Wszystko w porządku?- usłyszałam i niepewnie odwróciłam wzrok.
- T-tak..- wyszeptałam i z powrotem spojrzałam w stronę Toma. Siedział bezruchu patrząc w moją stronę, jego siostra uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Odwzajemniłam uśmiech.
- Kto to jest?- zapytał Arthur.
- Tom..- zaczęłam wolno- mój były...
- Ohohoho!- wykrzyknął uradowany- W takim razie powinienem się z nim przywitać!
Mówiąc to postąpił naprzód.
- Nie!- wykrzyknęłam i złapałam go za rękę.
- Daj spokój, wygląda na fajnego gościa..- przerwał i uniósł wzrok- A jeśli mowa o fajnych gościach...
Ruchem głowy wskazał na drzwi. Do środka właśnie wszedł Liam. Miał na sobie jeansy, białą koszulę i granatową marynarkę. Zdecydowanie wyglądał przystojnie. I chyba nie tylko ja tak uważałam, bo naraz w jego stronę ruszył tłum dziewczyn. Wszystkie wysokie, śliczne i modnie ubrane. Przy nich czułam się strasznie nijaka. Jednak to nie na nie, a na mnie Liam spojrzał z szerokim uśmiechem, przedarł się przez tłum i gdy stanął ze mną twarzą w twarz uradowany szepnął:
- Przyszłaś.
- Mhmm.. - wymamrotałam, wciąż niepewna jak mam się przy nim zachować. Na szczęście tuż obok był Arthur, który widząc moje zmieszanie wziął sprawy w swoje ręce.
- Napijecie się czegoś?- wskazał na bar.
- Chętnie- odetchnęłam z ulgą.
Nie postawiłam nawet dwóch kroków, gdy poczułam, że ktoś najpierw delikatnie musnął moją dłoń, by w końcu złapać ją pewnie. Podniosłam wzrok na Liama. Było po nim widać, że długo bił się z myślami czy to zrobić i wciąż nie był pewien, czy to dobra decyzja.
Była dobra, pomyślałam i zaraz się za to skarciłam, Nie wiem nawet czy lubię tego chłopaka...
W końcu podjęłam decyzję. Ścisnęłam mocniej dłoń Liama, postanowiłam dać mu szansę.
Impreza była rewelacyjna. Dobra muzyka, świetni ludzie, atmosfera. Li był cudowny. Kochany i delikatny, zupełnie inny niż Tom, dlatego nie bardzo wiedziałam jak się zachować. Rozmawialiśmy o wszystkim, śmiał się z moich żarów, sam zresztą był bardzo zabawny i... naprawdę kompletnie inny niż Tom.
- Przepraszam na sekundę- szepnęłam zwijając się ze śmiechu po kolejnym dowcipie Arthura. Liam kiwnął głową i spojrzał na mnie czule. Jego spojrzenie czułam na sobie całą drogę do toalety. W końcu zamknęłam drzwi kabiny i osunęłam się na ziemię. Nie potrafiłam zapanować nad emocjami. Z jednej strony czułam się jak księżniczka, zresztą Li tak właśnie mnie traktował, z drugiej jednak miałam wrażenie, że nie jestem na swoim miejscu. Nagle usłyszałam jak otwierają się drzwi do toalety. Ktoś podszedł do umywalek i z całym impetem rzucił na nie coś ciężkiego, torebkę?
Zerknęłam przez szparę drzwiczek. Przy lustrze stały trzy dziewczyny. Przeczesywały włosy i poprawiały makijaż. W końcu odezwała się jedna z nich. Wysoka, ruda w zielonej sukience.
- W ogóle za kogo ona się ma?
- Nie mam pojęcia- szepnęła mulatka w żółtym kostiumie, nakładając kolejną, siódmą już chyba, warstwę błyszczyka.
- Ta małpa wygląda o wiele gorzej niż ja, a to jej Li poświęca tyle uwagi..
Zmroziło mnie. Dotarło do mnie, że mówią o mnie! Zaklęłam cicho. Marzyłam tylko o tym, żeby wyjść z toalety, ale było to niemożliwe. Z pewnością by mnie zauważyły. Oparłam więc głowę o drzwi i modliłam się, żeby wyszły.
- W ogóle ona jest strasznie brzydka. Widziałyście te kłaki? Po ra żka- dodała wysoka dziewczyna z czarnymi włosami.
- Jeden wielki dramat, że twój były poleciał na tę idiotkę Liv!- mulatka zwróciła się w stronę rudej.
- Wiem...ale... skoro jestem wolna z chęcią zapoluję na tego przystojniaka w czarnej marynarce.
- Uuuuu... którego?
- Ma chyba na imię Tom. Jest nowym nabytkiem wytwórni.
Zrobiło mi się niedobrze. Nie wiedziałam tylko, czy dlatego, że bez przerwy mnie obrażały czy dlatego, że ta jędza chciała się dobrać do Toma..
Nie, pouczyłam się w myślach, ty i Tom to przeszłość. Jego sprawa z kim będzie się spotykał. Jednak nieszczęśliwa oparłam znów głowę o drzwi. Po chwili śmiech ustał, usłyszałam tylko zamykające się drzwi. Odetchnęłam z ulgą, jednak zaraz znów kompletnie się wystraszyłam. Usłyszałam bowiem huk. Jakby coś dosyć ciężkiego spadło na ziemię. Wybiegłam z kabiny i przerażona spojrzałam na nieprzytomną Dannie, leżącą na zimnych kafelkach. Podbiegłam do niej, nachyliłam się i ułożyłam ją w pozycji bezpiecznej. Natychmiast zadzwoniłam po pogotowie. Trzymałam telefon dłuższą chwilę myśląc czy zadzwonić do Toma.
- Rany boskie! Przecież to jego młodsza siostra!- krzyknęłam do siebie i wybrałam numer Toma. Odebrał po drugim sygnale, słyszałam jego przerażony głos, dźwięk otwieranych z impetem drzwi, w końcu klęczał tuż przy mnie, gładząc siostrę po ramieniu i klnąc na karetkę, która jeszcze się nie pojawiła.
W końcu drzwi toalety otworzyły się a naszym oczom ukazał się wysoki lekarz i dwaj ratownicy z noszami. Medyk obejrzał Dannie i powiedział, że zabierają ją do szpitala. Tom zerwał się na równe nogi.
- Dzięki- zwrócił się do mnie na odchodne.
- Jadę z tobą- szepnęłam mimowolnie, nie zastanawiając się co robię. Dannie była dla mnie jak młodsza siostra i nie zamierzałam jej zostawić.
- Nie musisz...
- Chcę.
Przytaknął i wybiegliśmy z toalety. Liam stał przy drzwiach i chwycił mnie za rękę.
- Co się dzieje?
- Muszę jechać, przepraszam..
- Ale..
- Teraz nie mogę. Naprawdę przepraszam. Odezwę się.
Zrezygnowany puścił moją dłoń.


Siedziałam w poczekalni i wpatrywałam się w ścianę. Modliłam się, aby Dannie nic się nie stało. Nagle ktoś zamachał mi przed oczami papierowym kubkiem. Uniosłam wzrok.
- Gorąca czekolada. Wiem, że lubisz.
- Dzięki- chwyciłam kubeczek w trzęsące się ręce.
Tom usiadł obok i spojrzał na mnie. Zdjął marynarkę i nałożył mi na ramiona.
Spojrzałam na niego niepewnie.
- Spokojnie, przecież widzę, że ci zimno...
Pociągnęłam łyk czekolady.
- Co powiedział lekarz?- zapytałam w końcu.
- Wypiła za dużo alkoholu. Zrobili jej płukanie żołądka... Rozumiesz? Pilnowałem jej przecież. Chyba poczuła się zbyt dorosła. Niepotrzebnie ją ze sobą wziąłem...
- To nie twoja wina- Odruchowo położyłam mu dłoń na ramieniu. Gdy się zorientowałam, opuściłam ją wolno- Musiała pić w toalecie. Tam przecież nawet nie możesz wejść.
Uśmiechnął się blado.
- Spryciula.. - szepnął i się zamyślił- Jeszcze raz dziękuję, naprawdę. Gdyby nie ty...
- Daj spokój.
Uniósł kubek do ust i pociągnął łyk swojej czekolady. Nad ustami został mu ślad po spienionym mleku.
Uśmiechnęłam się szczerze rozbawiona.
- Co jest?
- Nie, nic.. tylko...- Wyciągnęłam dłoń i opuszkami palców delikatnie starłam ślad znad jego ust. Nagle, nie wiedzieć czemu, zbliżyłam swoje usta do jego. Zrobił ten sam ruch. Po chwili nasze wargi się zetknęły. Poczułam ciepło rozlewające się po całym moim ciele... Zerwałam się na równe nogi. Tom patrzył na mnie zaskoczony. Próbował coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów...

piątek, 4 kwietnia 2014

ROZDZIAŁ VII

MI MI MI MI MI...

Stałam jak skamieniała i próbowałam złapać oddech. Na przeciw mnie stał Tom, równie blady jak ja, z błędnym spojrzeniem wlepionym w moją twarz.
- Co to było?- zapytał ostro.
Milczałam, sama nie wiedząc jak sobie z tym poradzić.
- Co to do cholery było?!- tym razem krzyknął. Podniosłam buńczucznie głowę i spojrzałam mu prosto w oczy.
- Co to było? Na pewno nie twój problem- ruszyłam przed siebie, chcąc go ominąć, jednak złapał mnie za rękę.
- Tom puść mnie- poprosiłam, jednak nie zwalniał uścisku- Do jasnej! Tom masz mnie puścić!
Potrząsnął głową, jakby coś do niego dotarło.
- Przepraszam- powiedział puszczając moją rękę- Nie chciałem zrobić ci krzywdy..
Zaskoczył mnie, nie pamiętałam kiedy ostatnio zebrał się, żeby za coś przeprosić. Czułam, że chodzi mu o coś więcej niż moją obolałą rękę.
Westchnęłam.
- Chodźmy do studia. Już na nas czekają.
Spojrzał na mnie kątem oka.
- Nadal tu jesteś.
- Brawo za spostrzegawczość.
- Nie, znaczy.. chciałem powiedzieć.. że nadal jesteś w zespole. Dlaczego zostałaś? Rozstaliśmy się przecież, nic cię przy nas nie trzyma.
- Chcesz się mnie pozbyć?- zapytałam rozbawiona niezdarnością jego wypowiedzi.
- Co? Nie! Nigdy! Po prostu pytam..
- A ja po prostu żartuję.  
Uśmiechnął się lekko, a ja po raz pierwszy zobaczyłam w nim kogoś, kim był na prawdę- zagubionym chłopcem, który nie wiedział jak zachować się znalazłszy starą zabawkę.
- Niech będzie normalnie, ok?- poprosiłam, choć doskonale wiedziałam, że z normalności w moim życiu nici.
Przytaknął, odwrócił się i poszedł w stronę studia. Stałam w miejscu jeszcze przez chwilę i zastanawiałam się jak mam się teraz zachować wobec Lima...

- Okej, świetnie. Koniec- wysoki facet w zielonym swetrze, który okazał się mieć na imię Joe i być naszym producentem, przeciągnął się leniwie na obrotowym krześle- Halo dzieciaki! Dobra wiadomość. Na dziś koniec.
Odetchnęłam z ulgą. Odpięłam pasek od gitary i odłożyłam ją na statyw. Przez cały czas czułam na sobie niepewne spojrzenie Lima i zdezorientowane spojrzenie Toma. Ten pierwszy zastanawiał się pewnie co jest ze mną nie tak, bo nie odezwałam się do niego słowem przez całe nagranie. Z kolei ten drugi nie wiedział jak się teraz wobec mnie zachowywać. 
Idiotko w co ty się wpakowałaś, myślałam przeczesując włosy zmęczoną dłonią, musisz to w końcu jakoś wyjaśnić. 
Spojrzałam więc na Liama, który wyraźnie się rozluźnił. Poczułam, że kamień spadł mu z serca. Uśmiechnął się i zachęcony ruszył w moim kierunku, jednak przerwał mu prezes wytwórni Dan Ross, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Był wysokim mężczyzną około trzydziestki. Miał bystre zielone oczy, ujmujący uśmiech i bardzo męski zarost. Był niesamowicie seksowny w rozpiętej białej koszuli i ciemnych jeansach.
- Jak tam ludzie?- zapytał, a w jego głosie wyraźnie słychać było chrypkę- Mamy to?
- Pewnie, że mamy. W końcu jestem fachowcem- Joe wypiął się dumnie jak paw- Młody trochę pomógł- wskazał na Liama, który tylko przewrócił oczami.
Dan uśmiechnął się szeroko i zwrócił się do Toma:
- Macie szczęście, że skończyliście. Teraz mogę was zaprosić na dzisiejszą imprezę, już jako nowy nabytek wytwórni.
- Impreza?!- podskoczyli Jack i Mike.
- Impreza- potwierdził Dan- Drobne party tu w wytwórni. Sami najlepsi. Tylko przyjdźcie z osobami towarzyszącymi...
W tym momencie zarówno Tom jak i Liam spojrzeli w moim kierunku. W ślad za nimi podążył wzrok Dana.
- No proszę, Hilary! Jak mogłem cię nie zauważyć?
Uśmiechnęłam się speszona.
- Najlepszym się zdarza..
Roześmiał się.
- Zgadzam się.. tylko wiesz, moją pracą jest właśnie zauważanie młodych talentów, promowanie ich, spełnianie marzeń. Dlatego nie wybaczę sobie, że nie spostrzegłem tak wspaniałej dziewczyny. Bardzo zdolnej, oczywiście.
- Bez przesady..- zarumieniłam się. Rany jak ten facet działa na ludzi, na kobiety, na mnie, myślałam nerwowo.
- Masz oczywiście partnera na wieczór?- spojrzał w stronę Toma.
- Tak, to znaczy nie..
- Nie jesteśmy już razem- wyjaśnił chłodno Tom.
- Właśnie..- szepnęłam.
Dan otworzył szeroko oczy ze zdumienia. 
- Dobrze wiedzieć- zamyślił się- W takim razie zaproście kogo chcecie. Wy panowie też- zwrócił się do Jacka i Mike'a- Do zobaczenia wieczorem!- wyszedł, zgarniając po drodze Joe'a.
Tom opadł ciężko na fotel stojący w rogu. Patrzyłam na niego i z lekką zazdrością myślałam z jaką pięknością przyjdzie na tę imprezę.
- Masz chwilę?- usłyszałam za plecami, wzięłam głęboki oddech i odwróciłam się.
- Tak mam...- starałam się powstrzymać drżenie głosu.
- Świetnie. Posłuchaj, czy ty.. ty jesteś na mnie..
- Nie jestem zła. Nie mam powodu by być.
- Myślę, że powód by się znalazł.
- Nie- pokręciłam przecząco głową- Ja tego chciałam, więc to nie twoja wina.
- Nie, ja ciąż czuję się z ty źle, jakbym, jakbym cię wykorzystał.
- Nie. Liam, to absolutnie nie była twoja wina. Fakt, nie pamiętam zbyt wiele z wczoraj, ale tego, że cholernie cię.. ekhem.. tego pragnęłam jestem akurat pewna, ok?
Patrzył na mnie dłuższą chwilę, a ja czułam jak bardzo się czerwienię.
- Nawet nie wiesz jak mi ulżyło- szepnął w końcu
- Cieszę się, że to już wyjaśnione.
- Tak, ja też. Czy w takim razie jest choć cień szansy, że zgodzisz się iść na te imprezę ze mną?
Zamarłam. Nie byłam kompletnie gotowa na taką ewentualność. To nie tak, że nie chciałam z nim iść, bo chciałam i to bardzo. Tylko wciąż dziwnie czułam się w jego towarzystwie po tym co zaszło wczoraj, musi minąć trochę czasu zanim to sobie poukładam. 
Wiem, pomyślałam zadowolona.
- Kurczę.. ja... bardzo, bardzo bym chciała z tobą iść, tylko że postanowiłam zaprosić Arthura. Wiesz, tak chciałam mu podziękować za wszystko, co dla mnie zrobił- odetchnęłam-Ale dziękuję za zaproszenie- dodałam szybko.
- Pewnie- jego uśmiech zgasł, a mi zrobiło się przykro- Rozumiem. W takim razie do zobaczenia.
Odszedł a ja poczułam jak bardzo żałuję, że dałam mu kosza.

- Naprawdę ślicznie wyglądasz- usłyszałam już po raz kolejny od Arthura. Założyłam krótką, białą sukienkę z koronki i czerwone szpilki, w których zresztą było mi strasznie niewygodnie.
- Dziękuję po raz piąty. I po raz piąty powtórzę, że ty również super wyglądasz- uśmiechnęłam się szeroko. Naprawdę prezentował się świetnie. Idealnie skrojona marynarka, założona do białej koszuli i jeansów. Do tego ciemne aviatory i odpowiednia fryzura. Czułam, że zwraca uwagę kobiet, nawet tych starszych. Weszliśmy wreszcie na piętro przeznaczone do organizowania firmowych spotkań. Wśród tłumu ludzi zauważyłam Toma.
No pokaż tę piękność, którą teraz poderwałeś casanovo, pomyślałam. Wtedy do Toma podeszła niska dziewczyna z długimi czarnymi włosami, zaczesanymi na bok. Miała na sobie krótką, błękitną sukienkę i czarne szpilki. Doskonale znałam tę dziewczynę, to była jego młodsza siostra Dannie.
- Przyszedł z siostrą...- szepnęłam do siebie.
- C-co?- zapytał Arthur.
- Nie, nic. Tak tylko mruczę.
Spojrzał na mnie rozbawiony.
- Mruczysz?
- Daj spokój głupku.
Roześmiał się głośno a ja wraz z nim. I wtedy Tom spojrzał w naszym kierunku. Długo wpatrywał się w Arthura, potem spojrzał na mnie. Gdyby wzrok mógł zabijać, już leżałabym martwa. 




środa, 19 marca 2014

Kochane!
Przerwa była długa, baardzo długa zbyt dłuuuga.. ale wynikała z natłoku moich obowiązków.
Już coraz bliżej do mojej matury, do tego treningi, szkoła, opieka nad rodzeństwem :/// utrapienie.
W końcu znalazłam chwilę wolnego, żeby coś nabazgrać. :D
W ramach rekompensaty (tak wiem, że to mało) wstawiam dwie kolejne części :)) Mam nadzieję, że się spodobają.
Komentujcie! Oceniajcie!

Pozdrawiam i dziękuję za cierpliwość,

PEACE&LOVE
"M"

ROZDZIAŁ VI

RUM PUM PUM RUM PUM PUM.. TSSS..

 Zmrużyłam oczy przed ostrym światłem wdzierającym się do środka pokoju. Rozejrzałam się dookoła i krzyknęłam z przerażenia. To nie był mój dom. Leżałam w kajucie Arthura na jego jachcie.
- O mój...- chciało mi się płakać.
Ze strachem spojrzałam pod kołdrę. Miałam na sobie tylko męską koszulę.
- Nie wierzę..- próbowałam sobie przypomnieć co stało się poprzedniej nocy, myślałam, myślałam, jednak nic nie przychodziło mi do głowy- Przespałam się z jakimś facetem i nawet tego nie pamiętam. 
Rozpłakałam się. Z bezsilności, ze złości na swoją głupotę. Po prostu płakałam. Poczułam się jak ostatnia szmata. W dniu, w którym zerwałam z chłopakiem, pijana wskoczyłam do łóżka innemu. Cholerna impreza, cholerny alkohol, cholernie głupia.. ja. 
 To nie tak, że to był mój pierwszy raz. W drugą rocznicę naszego związku zrobiłam to z Tomem, tylko, że wtedy bardzo tego chciałam,  zrobiłam to z chłopakiem, którego kocham... kochałam.
-Ughh.. wszystko jedno. Jestem idiotką, cholerną idiotką- klęłam na siebie. Byłam wściekła, naprawdę wściekła, że to zrobiłam. Powoli usiadłam na boku łóżka. Spojrzałam na moje dłonie, okropnie mocno drżały. Drżały również moje nogi. Łzy bezsilności wciąż spływały po mojej twarzy i kapały na męską koszulę. Koszula! Spróbowałam przypomnieć sobie kto miał na sobie błękitną koszulę. 
-Arthur!- wykrzyknęłam, ale potem zdałam sobie sprawę, że oprócz niego na imprezie było mnóstwo facetów w niebieskich, błękitnych i białych koszulach. Było ciemno, mogłam dobrze nie widzieć koloru. Powoli wstałam, jednak zaraz upadłam na kolana. Rozpłakałam się na dobre. Marzyłam tylko o tym, żeby zmyć z siebie ślady wczorajszej nocy i zapomnieć o tym wszystkim. Nagle ktoś wtoczył się do kajuty. Szczelniej zakryłam się koszulą i wyjrzałam zza łóżka. Arthur wyglądał równie źle jak ja. 
Ma na sobie koszulę, pomyślałam. Faktycznie, koszula chłopaka mimo, że poplamiona i wygnieciona wciąż okrywała jego tors. Widać było, że ma okropnego kaca, jednak zdołał mnie zauważyć. 
- Hill?
Zakryłam twarz dłońmi.
- Hilli, co się stało? Hej..- podszedł, usiadł na ziemi koło mnie i objął mnie ramieniem.
- Gdybym tylko wiedziała.- roześmiałam się smutno- Niczego nie pamiętam.
- Pocieszę cię jak powiem, że ja też nie? Obudziłem się pod barem. Chyba tam chowałem się przed Maggie.
- Maggie?- zapytałam i pociągnęłam nosem.
- Maggie- wstrząsnął się na dźwięk tego imienia- Nie dawała mi żyć przez całą imprezę.
- Przynajmniej się z nią nie przespałeś..- odpowiedziałam cicho.
Popatrzył na mnie dłuższą chwilę, potem powiedział.
- Weź prysznic i się ubierz. Ja zrobię jakieś śniadanie, a potem odwiozę cię do studia.
- Studia?
- Ta, akurat fragment o płycie zapamiętałem bardzo dobrze.
- To nie jest dobry pomysł... Prędzej się tam popłaczę niż cokolwiek zagram.
- Ok. Fakt. Popełniłaś jakiś tam błąd, ale właśnie teraz powinnaś zająć się czymś innym, niż myśleniem o tym co się stało. 
- Jakiś tam błąd?- parodiowałam jego słowa.
- Jesteś dzielną dziewczynką, zawsze byłaś. Teraz też sobie poradzisz... Pamiętasz..
- Co?
- Nie ważne..
- Czy pamiętam który to był, tak?
Przytaknął niepewnie, a mi znów zebrało się na płacz.
- Nie..
Spuścił wzrok, dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
- Masz rację- powiedziałam w końcu- Jestem dzielna i dam sobie radę.

Arthur zgłośnił muzykę. Niebieski Jaguar XKR cabrio ciął asfalt. Wiedziałam, że Jones miał bzika na punkcie szybkich samochodów już od najmłodszych lat, ale ten samochód traktował jak żywą istotę. Jak kobietę na pierwszej randce. Kochał to auto zresztą, jak twierdził, z wzajemnością. 
- Anabella chyba cię lubi- powiedział.
- Kto?
- Anabella- widząc moje zmieszanie, dodał- Samochód.
Roześmiałam się szczerze. 
- W takim razie ja też ją lubię. Ale Anabella? To dość stare imię a auto jest bardzo nowoczesne.
- Wierzę w tradycję...
- No tak!- wykrzyknęłam- Twój pierwszy model! Lady Anabella- Arthur po prostu kochał swój pierwszy model Jaguara z 68. roku, który dostał na dziewiąte urodziny.
- Pamiętasz...
- Niektórych rzeczy się nie zapomina żabiaku.
Spojrzał na mnie i szeroko się uśmiechnął. 
- Właśnie taka powinnaś być zawsze. Uśmiechnięta.
Faktycznie, przez całą drogę ani razu nie pomyślałam o tym co się stało.
- Dziękuję- szepnęłam, gdy podjechaliśmy pod budynek wytwórni.
- Daj spokój, to tylko kilka kilometrów.
- Nie, ja dziękuję za wszystko.
Mrugnął lekko i szepnął
- Rozłóż ich na łopatki. 
Wyciągnęłam z bagażnika gitarę, po którą podjechaliśmy do mojego domu. Rodzice na szczęście wczorajszą noc spędzili na jakimś bankiecie, nie miałabym bowiem siły odpowiadać na ich niekończące się pytania. Bo niby co miałabym powiedzieć? "Kochani było świetnie, Arthur bardzo miły jak zawsze, jedzenie smaczne.. a i pieprzyłam się z jakimś obcym! Kocham was!" 
- Ughh..jestem skończoną kretynką..
Weszłam do budynku wytwórni, na kanapie siedzieli Jack i Mike. Gdy tylko mnie zobaczyli zerwali się na równe nogi, podbiegli i szczęśliwi mnie objęli.
- A co to? Dzień dobroci dla Hilary?
- Nie.. Stara! Myśleliśmy, że się nie pojawisz- powiedział Mike i ucałował mnie w policzek.
- Co? Niby dlaczego?
- Tom nam powiedział- szepnął Jack- Przykro...przykro nam.
- Daj spokój. Jest ok.
Naprawdę myślałam, że jest ok. Miałam przecież dużo poważniejsze zmartwienia niż Tom, a jednak, gdy wyszedł zza zakrętu, moje serce ścisnął ból. Miał na sobie koszulę, którą kupiłam mu parę tygodni temu. Granatową, w biało-czerwoną kratę. Wyglądał w niej idealnie. Dopiero po chwili zauważyłam wysoką blondyneczkę z recepcji, która kurczowo trzymała jego dłoń.
Nie wierzę.. już znalazł pocieszenie, pomyślałam.
Gdy tylko mnie zobaczył puścił dłoń dziewczyny. Była tym faktem widocznie zmartwiona, odwróciła się na piecie i poszła w stronę studia.
- Hill..jesteś..- szepnął.
- Jak widać jestem- uśmiechnęłam się wyzywająco- I mam na imię Hilary, pamiętasz?
Jack i Mike zrobili krok w tył.
- To my pójdziemy do studia- szepnął perkusista.
Tom kiwnął im głową.
- Zaraz dołączymy. Ślicznie wyglądasz- zwrócił się  do mnie.
- A co? Myślałeś, że założę stary dres i będę rozpaczać za miłością mojego życia. Daj spokój to nie melodramat dla nastolatków.
-Mógłby nim być. Wtedy wrócilibyśmy do siebie, tuż przed napisami końcowymi.
Roześmiałam się smutno.
- Tak? A jakbyś to wytłumaczył nowej dzieweczce? 
- Daj spokój, Hill, przyczepiła się do mnie i tyle. Nie musisz być zazdrosna.
- Ha! Zazdrosna.. proszę cię. Nie mam co do tego powodów.
Nagle zorientowałam się, że jestem trochę zazdrosna, bo ona dotykała tej jego cholernej koszuli.
Tom chciał coś powiedzieć, gdy nagle drzwi wejściowe rozsunęły się. Do środka wszedł Liam. Na mój widok rozpromienił się. Podszedł, objął  mnie w talii i ucałował w policzek.
- Hej piękna. Przepraszam, że się zmyłem, ale musiałem ogarnąć wszystko na wasze nagranie. W kieszeni koszuli zostawiłem list...
- Liam!- jakiś facet w zielonym swetrze właśnie go zawołał.
- Muszę lecieć.. Spotkajmy się później, ok? A cześć Tom.
- Cześć- odparł Tom wpatrując się we mnie, w końcu powiedział- Do mnie masz pretensje, tak? A ty to co? Już masz pocieszenie?
Był zły, był bardzo zły, ale do mnie nie docierały jego słowa. Stałam jak sparaliżowana. Nie przespałam się z kimś obcym, przespałam się z Liamem Payne'm...  




ROZDZIAŁ V

UUUUUUU LA LA LA LA LA...

 Niepewnie weszłam na pokład jachtu. Rodzice uwielbiali tych całych Jonesów, a mnie na siłę chcieli zeswatać z ich głupiutkim syneczkiem Arthurem. Odkąd tylko pamiętam jeździliśmy na wspólne wakacje. Rodzice zostawiali nas wtedy samych na plaży i szli do którejś z modnych knajpek. Arthur był niski, miał odstające uszy i uśmiech cwaniaczka. Brał do rąk obślizgłe żaby i gonił mnie z nimi po całej plaży. 
 Potrząsnęłam głową z obrzydzeniem. Gdy pięć lat temu dowiedziałam się, że Jonesowie wyjeżdżają, nie mogłam uwierzyć własnemu szczęściu. Dla mnie znaczyło to przebywanie z dala od świrniętego Arthura Jonesa i jego paskudnych żab. Do domu przyjechali w zeszłym miesiącu, nie mówiąc nikomu o swoim powrocie. Rodzice przypadkowo spotkali ich w jednej z restauracji. Od tego czasu znów zaczęła się mania na "Pamiętasz Arthura, kochanie?" albo "Arthur tak wyprzystojniał". Na szczęście byłam w związku z Tomem i nie mogli zmuszać mnie do tych głupich spotkań. Coś we mnie drgnęło. No tak, pomyślałam, ale teraz już nie jestem z Tomem. Przymrużyłam oczy, żeby powstrzymać płacz.
- Hilary! Jak miło cię widzieć! O mój Boże! Jak ty wyrosłaś!- pani Jones zbiegła po schodach i uścisnęła mnie mocno.
- Dzień dobry, mi również jest miło panią widzieć- tak naprawdę zawsze lubiłam panią Jones i jej nadopiekuńczość. Bałam się tylko tego co nastąpi za chwilę..- Arthur jest pod pokładem. Zawołać go, czy sama trafisz?
Tylko tego brakowało.
- Trafię sama, dziękuję. 
Uśmiechnęła się szeroko.
- W takim razie zapraszam na lunch, za jakieś półtorej godziny.- zaszczebiotała i popędziła na górę pokładu- Kochani, Hilary już jest! Wysłałam ją do Arthura!
Potem usłyszałam jeszcze jakieś szepty i zauważyłam głowę mojej mamy wychylającą się ciekawie znad barierek.
Cholera jasna, pomyślałam, po co ja tu przyjechałam. Przełknęłam ślinę i weszłam do kajuty, z której dochodziły odgłosy jakiejś muzyki. W pomieszczeniu było raczej ciemno, słońce wpadało tu tylko poprzez szczeliny w roletach. Radio podkręcone było na maksa, a na wielkim ekranie telewizyjnym wyświetlała się jakaś wojenna gra komputerowa. Spojrzałam z niechęcią na fotel odwrócony tyłem. Osoba na nim siedziąca nawet nie zauważyła mojej obecności. Odchrząknęłam. Postać zerwała się na równe nogi, jednym ruchem doskoczyła do radia i wyłączyła je, nadusiła guzik pilota i uniosła rolety w górę. Potem odwróciła się w moim kierunku.
- Cześć.
Otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia. Ten mierzący metr osiemdziesiąt, dobrze zbudowany i naprawdę przystojny chłopak w rozpiętej, granatowej koszuli w kratę był Arthurem! Tym Arthurem, który gonił mnie z żabami w rękach!
- Cześć..- zaczęłam niepewnie. W mojej głowie wciąż wirowało pytanie "To naprawdę jest Arthur?!". Uśmiechnął się, przez co nie pozostawił mi już żadnych złudzeń, uśmiech cwaniaczka pozostał bez zmiany. Tylko na przystojnej, młodzieńczej twarzy malował się raczej jak uśmiech amanta starego kina. Nie wiedzieć czemu na myśl przyszedł mi sam James Dean...
- Nie sądziłem, że przyjdziesz- powiedział i podrapał się niepewnie po karku.
- Dlaczego?- zapytałam i udając wyluzowaną usiadłam na sofie pod ścianą.
- Nie wiem, zwykle przyjeżdżali tylko twoi rodzice. W sumie to cię nawet rozumiem.- spojrzałam zaintrygowana- Też nie chciałbym, żeby na siłę ktoś próbował zeswatać mnie z dawnym sąsiadem. 
Uśmiechnął się, jakby rozbawiony samym wspomnieniem naszej młodości- Napijesz się czegoś? Soku? Coli? Może czegoś mocniejszego?
- Oj, przydałoby się..- szepnęłam do siebie.
- Mówisz? W takim razie coś mocniejszego. 
- Nie, nie. To znaczy chętnie, uwierz, ale nie teraz. Nie chcę żeby rodzice wyczuli, że piłam. Mam dość problemów, żeby jeszcze musieć się z nimi użerać. 
- Ok. Nie zmuszam. -Uśmiechnęłam się wdzięczna- Ale wiesz co? Robię tu dzisiaj małą imprezę. Czuj się zaproszona.
- Imprezę?
- Taa.. kilku znajomych..którzy przyprowadzą kilku znajomych, którzy..
- Czekaj, niech zgadnę. Też mają znajomych.
- Dokładnie- uśmiechnął się szeroko i opadł na kanapę obok mnie- Kurde, naprawdę dawno cię nie widziałem..
Nasze spojrzenia się spotkały. To zły znak, myślałam napięcie, bardzo zły znak.
- Zagramy?- zerwałam się na równe nogi i wskazałam w stronę konsoli.
- Jasne- opuścił głowę i kpiąco się uśmiechnął- Ale pamiętaj, że jestem w tym mistrzem.

 Siedziałam na łóżku i wybierałam strój na imprezę Arthura. A raczej próbowałam wybrać, bo nie mogłam się skupić. Bez przerwy myślałam o dzisiejszym dniu. O zerwaniu z Tomem, o Arthurze, o tym jak się zmienił i jak dobrze się z nim bawiłam. To niesamowite, myślałam, jest naprawdę świetnym facetem. Do pokoju weszła mama.
- I jak córcia? Wybrałaś coś na imprezę?
Uniosłam głowę i spojrzałam na nią z ironią.
- Mamo..
- Spokojnie. Nie mam zamiaru cię z nikim swatać. Tylko naprawdę dobrze ze sobą wyglądaliście. Ale rozumiem, jest Tom.
Uśmiech zniknął  z mojej twarzy.
- Tak właściwie to Toma już nie ma- szepnęłam, a moje plecy przeszedł dreszcz. 
Mama wyraźnie się ożywiła.
- Doprawdy?- nawet nie kryła radości- Powiem ci szczerze, że nigdy go nie lubiłam.
- Doprawdy?- powtórzyłam ironicznie- Problem w tym, że ja go lubiłam.
- Skarbie, tak już jest. Coś się kończy, żeby coś mogło się zacząć.- mrugnęła porozumiewawczo, a mi puściły nerwy.
- Dziękuję bardzo za troskę. Sama poradzę sobie z zerwaniem a tym bardziej z ciuchami. Możesz iść.
- Córcia..
- Możesz iść.
Mama uśmiechnęła się blado i wyszła z pokoju. 
Nie było mi głupio. Zerwałam z moim pierwszym prawdziwym chłopakiem, bo mnie zdradzał. A zamiast słów pocieszenia zastałam kolejną próbę swatania mnie z synem Jonesów. Nagle do głowy wpadła mi po raz pierwszy w życiu myśl, że chcę być z nim zeswatana. Pokręciłam głową. 
- Nie, nie, nie...Nie- zauważyłam obcisłą granatową sukienkę w czerwone kwiatki przed kolano leżącą na krześle- Już wiem co założę.

 Gdy weszłam na jacht impreza trwała w najlepsze. Głośna muzyka i litry alkoholu, były czymś, czego teraz bardzo potrzebowałam. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się szybko, a moim oczom ukazał się Arthur. Miał na sobie luźną błękitną koszulę rozpiętą pod szyją, ciemne jeansy i włosy lekko uniesione na żel. Zdecydowanie skupiał na sobie uwagę płci pięknej. Dziewczyny chichotały, gdy tylko na nie spojrzał.
- No proszę- wskazałam głową na tłum dziewczyn wpatrujących się w Arthura- Widzę, że masz tu niezły fan club..
Roześmiał się.
- Nie musisz być zazdrosna. Tylko ciebie goniłem z żabami.
- Głupi..
- Chodź zatańczymy.
- Może najpierw się napijmy?- spojrzałam z utęsknieniem na bar- Nie potrafię tańczyć na sucho.
- Mówiłem ci już, że cię kocham?- zapytał klękając na podłodze- Wyjdź za mnie.
Roześmiałam się, naprawdę potrafił poprawić mi humor.
- Wstawaj, bo twoje koleżanki mnie uduszą.
Usiedliśmy brzy barze. Zamówiłam jednego drinka, potem następnego, po czwartym przestałam liczyć. Zwykle nie piję tak dużo, chyba po prostu musiałam utopić w czymś Toma, który stale jeszcze siedział w mojej głowie. Nagle Jones zerwał się z krzesła.
- Muszę ci kogoś przedstawić- szepnął mi do ucha- Liam! Tutaj!
- Liam?- próbowałam przypomnieć sobie skąd znam to imię, ale kilka szklaneczek Sex on the beach wymyło całą moją pamięć. 
- Hilary, to mój kumpel Liam, Liam to jest..
- Znamy się- odezwał się znajomy głos. Odwróciłam się lekko.
- Taa.. znamy.
Patrzyliśmy na siebie dłuższą chwilę, aż w końcu odezwał się Arthur.
- Znacie? Skąd?
- Hilary była na przesłuchaniu. Wymiata na gitarze..
- Wciąż grasz?- Jones spojrzał na mnie z podziwem.
- Prawdziwej miłości się nie zostawia- miałam na myśli gitarę, jednak przez wypity alkohol pomyślałam o Tomie.
Popatrzyli na mnie zmieszani, więc dodałam.
- Bo ja kocham muzykę..- język pomału zaczynał mi się plątać. Byłam na siebie zła, że wypiłam, aż tyle.
- Tak, to było widać- uśmiechnął się Liam- Jutro nagrywacie, tak?
- C-co?- nagle dotarło do mnie, że jutro jest data pierwszego nagrywania, a potem, że stanę z Tomem twarzą w twarz. Brawo Hilary, pomyślałam, ciekawe jak spędzisz cały dzień w studiu będąc na kacu- Cholera.. muszę to wytańczyć- zwróciłam się do Arthura, który już wyciągał do mnie dłonie, gdy nagle jakaś natapirowana brunetka pociągnęła go na parkiet. Rzucił mi przepraszające spojrzenie i zniknął w tłumie.
Westchnęłam zrezygnowana.
- Jeśli chcesz ja mogę z tobą zatańczyć- szepnął nieśmiało Liam. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Nadal tu jesteś.. Kurcze, przepraszam nie powinnam była tyle pić. Pewnie, chodźmy tańczyć. 
Pomógł mi wstać i zaprowadził mnie na parkiet. Muzyka grała głośno, bardzo głośno. Początkowo tańczyliśmy daleko od siebie, z czasem coraz wyraźniej czułam jego wodę po goleniu, ciepło skóry, w końcu byliśmy tylko kilka milimetrów od siebie. Pocałował mnie, albo może ja jego. Potem widziałam tylko jego ciepłe oczy, Arthura, nagi tors, w końcu tylko ciemność.
 

  

czwartek, 20 lutego 2014

ROZDZIAŁ IV 

LA LA LALA LA LA LALA 

 W pokoju było ciemno. Leżałam w łóżku i wierciłam się niespokojnie, nie mogąc zasnąć. Mijały długie godziny, a ja wciąż nie odpłynęłam do krainy Morfeusza. Przez moją głowę przepływały tysiące myśli. Trapiło mnie ohydne uczucie, że drogi moja i Toma rozchodzą się. Byliśmy razem już tak długo, tak wiele razem przeszliśmy, dlaczego więc byłam taka niespokojna...
   
Otworzyłam oczy. nerwowo rozejrzałam się dookoła, ale przez wszechogarniającą ciemność nie dostrzegłam żadnego kształtu, niczego co byłoby znajome. Nagle poczułam podmuch silnego wiatru, który spowodował, że zaczęłam drżeć z zimna. Zdawało mi się, że ktoś otworzył wszystkie okna w pokoju. Odwróciłam się napięcie. Nadal jednak nikogo nie widziałam, ani nie słyszałam. Jednak poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu, podskoczyłam jak oparzona. 
- Kto tu jest?- zapytałam, jednak ręka już dawno się cofnęła, a w pokoju znów nastała cisza - Kto tu jest?- zapytałam mniej pewnie.
Ktoś się roześmiał, był to jednak znajomy śmiech.
- Tom? Czy to ty?
Niewielka strużka bladożółtego światła padła na twarz mojego chłopaka. 
- Dzięki Bogu to ty...- chciałam się do niego zbliżyć, jednak czułam, że moje nogi są sparaliżowane. Jakbym wpadła w jakąś kleistą substancję i nie mogła się wydostać. Na ten widok Tom roześmiał się jeszcze głośniej.
- Biedactwo... zupełnie sama w ciemności...
- Daj spokój Tom. Wiem, że jesteś jeszcze na mnie zły, ale to nie powód, żebyś robił sobie ze mnie jaja. 
Pojawiła się znikąd. Wysoka brunetka z długimi nogami i pełnymi ustami. Podeszła do Toma i namiętnie go pocałowała. Dotarło do mnie, że ją znam. To ona była recepcjonistką w siedzibie wytwórni.
- Odczep się od niego!- krzyknęłam, jednak mój głos przepadł bez echa. Teraz nie mogłam wydusić ani słowa. W tym czasie do Toma zaczęły podchodzić kolejne dziewczyny. Rebbeca, którą poznał na wakacjach i którą przedstawił mi jako znajomą, równocześnie z nią flirtując. Paula, śliczna dziewczyna, która udzielała mu korepetycji z matmy. Problem w tym, że Tom jest bardzo dobrym matematykiem. W końcu Sandy, jego była dziewczyna, z którą podobno tylko się przyjaźnił. Wierzyłam w to, chociaż przyłapałam ich kiedyś w bardzo niezręcznej sytuacji. Spuściłam wzrok, po moich policzkach płynęły łzy. Chciałam przestać płakać, jednak nie mogłam. W moich uszach wciąż brzmiały słowa Jacka, przed oczami wciąż miałam wkurzonego Toma. Zaczęłam się trząść, ręce dygotały mi jak szalone, a serce omal nie wyskoczyło z piersi.

Obudziłam się z krzykiem. Nerwowo rozejrzałam się po pokoju. Był już ranek.
- Cholerny, głupi, pokręcony sen- zaklęłam na głos i uśmiechnęłam się sama do siebie, żeby podnieść się na duchu- To był tylko głupi sen...
Sama nie bardzo wierzyłam w to co mówiłam. Wszystkie elementy nagle zaczynały do siebie pasować, zaczynały tworzyć całość. Wakacje Toma, korepetycje, wyjazdy za miasto z byłą dziewczyną i jeszcze ta cholerna recepcjonistka. Nagle coś we mnie pękło.
- To o tym mówił Jack- szepnęłam- Tom od dawna mnie zdradza...
Dobiegło mnie pukanie do drzwi. Stłumiłam płacz i zawołałam:
- Nie śpię!
Do pokoju weszła mama. Miała na sobie sukienkę w kwiaty i beżowy, letni płaszcz.
- Zostaliśmy zaproszeni na rejs jachtem przez Jonesów. Pamiętasz Jonesów, tak?
- Nie- skłamałam. Jak mogłabym ich nie pamiętać. Odkąd skończyłam pięć lat, próbowali zeswatać mnie z ich synem.
- Jak to nie? Kochanie, a nie pamiętasz Arthura?- jak widać nie tylko oni- Tak, czy siak... Jedziesz z nami?
- Dziękuję, ale raczej odpuszczę sobie ten rejs.
Mama była widocznie niezadowolona, jednak tylko przewróciła oczami i powiedziała:
- Jak wolisz. Teraz jedziemy na chwilkę do kancelarii, przyjdą klienci. Do Jonesów pojedziemy koło dwunastej. Zadzwoń jakbyś zmieniła zdanie.
- Mmmm...- przytaknęłam niechętnie.
Mama wyszła, zostawiając mnie sam na sam z czarnymi myślami.

Siedziałam w kuchni i kończyłam śniadanie, gdy przez kuchenne drzwi do środka wparował Tom.
- Hej skarbie!- zawołał radośnie i podszedł do mnie, żeby mnie pocałować. Ja jednak zerwałam się z krzesła i ruszyłam w stronę zlewu, żeby umyć naczynia.
- Nadal jesteś zła za wczoraj?- zapytał.
- Nie. 
- No to o co chodzi?
- O nic.
- Ależ oczywiście! O nic! Czyli nie odzywasz się do mnie, bo "nic" nie zrobiłem, tak?
Ze złości upuściłam talerz, który z trzaskiem upadł w zlewie.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?!- wybuchnęłam. Wszystkie przeczucia, które kłębiły się we mnie od dawna nabrały wreszcie realnych kształtów. Tom spojrzał na mnie zaskoczony, jednak nie dał po sobie poznać, że mój wybuch wytrącił go z równowagi.
- Chcę- powiedział spokojnie.
- Ok- odwróciłam się w jego stronę, oparłam ręce na talii i spojrzałam mu głęboko w oczy- Chodzi o Rebecce, chodzi o Paule, chodzi o Sandy, chodzi o recepcjonistkę i o każdą cholerną idiotkę, z którą mnie zdradziłeś!
Otworzył szerzej oczy, przełknął ślinę i zapytał:
- Kto ci powiedział? Jack?
Ręce mi opadły.
- O mój... Ty nawet nie próbujesz zaprzeczać! Cholera! Ty nawet nie zaprzeczasz!- pokręciłam głową z niedowierzaniem- Tak się składa, że nie jestem taką idiotką, za jaką mnie masz. Nikt nie musiał mi mówić. Sama się domyśliłam. Cholera, wiesz co jest najgorsze?- nie oczekując odpowiedzi, ciągnęłam dalej- Że ja o tym wiedziałam od dawna. Od dawna wiedziałam, że mój chłopak mnie zdradza, tylko kochałam go zbyt mocno, żeby w to uwierzyć...
- Kochałam?- zapytał- Co to znaczy?
- Chyba nie muszę tego wyjaśniać?
- Zrywasz ze mną?
Milczałam.
- Zrywasz? Po tych cholernych dwóch latach?! Kiedy ja cię zdążyłem pokochać?!
Roześmiałam się smutno.
- Lepszym pytaniem jest, czy w ciągu tych dwóch lat był czas kiedy byłeś TYLKO ze mną?
Tym razem on milczał. To wyjaśniło wszystko.
- A teraz wyjdź. Mam zaplanowany rejs jachtem, mam tam być za godzinę. 
- Hill, posłuchaj...
- Nie. Już mi wystarczy. Po prostu wyjdź... I nie mów już do mnie Hill, od dziś nie jesteśmy już razem.


środa, 12 lutego 2014

Była spora przerwa, za którą bardzo przepraszam i obiecuję, że się poprawię :))
Co sądzicie o kolejnej części?

PEACE&LOVE
"M"

ROZDZIAŁ III

 RAM PAM PAM...RAM PA PA PAM PAM...

- Jestem- zdyszana podbiegłam do chłopaków.
- Do cholery!- krzyknął Tom- Gdzie ty byłaś?
- Wyluzuj... miałam problem z uspokojeniem się, ale jest w porządku. Nie musisz się wściekać.
Byłam niemile zaskoczona reakcją Toma. Wiedziałam, że to przesłuchanie wiele dla niego znaczy, ale nie przypuszczałam, że może tak reagować.
- Jak to nie muszę się wściekać? Zaraz wchodzimy, a ty najpierw sobie znikasz, a teraz przybiegasz zdyszana z roztrzepanymi włosami i rozmazaną kredką do oczu... Masakra...
- Chwileczkę!- zawołałam zirytowana- Rozumiem, że się denerwujesz, ale nie upoważnia cię to do tego, że masz mnie obrażać. Miałam problem, ok? Z żołądkiem. Powinieneś się cieszyć, że w ogóle odważyłam się tu przyjść.
- Ej kochani- zamruczał Mike- Możecie zostawić tę małżeńską kłótnie? Bo teraz podobno mamy zagrać najlepszy koncert w życiu...
- Masz rację- westchnął zirytowany Tom i odwrócił się do mnie plecami.
Posłałam mu wściekłe spojrzenie i mimowolnie wytknęłam język. Nie lubiłam kłócić się z Tomem, zresztą nie robiliśmy tego często, a gdy już zdarzały się kłótnie, zwykle były to drobne, krótkotrwałe sprzeczki. Jednak nigdy nie zachował się wobec mnie tak chamsko.
Nagle drzwi otworzyły się. Z środka wyłonił się potężnej postury mężczyzna w koszulce z napisem "security".
- Teraz wy- rzucił do nas z przekąsem, jakbyśmy byli winni temu, że musi tak ciężko harować.
Przebiegł mnie dreszcz, powróciły mdłości, o których przez mojego chłopaka zdążyłam zapomnieć.
"Więc to teraz- pomyślałam- Chwila prawdy"
Chwyciłam gitarę i niepewnie weszłam za chłopcami do ciemnego korytarza. Na jego końcu paliło się jaskrawe światło.
- Rany- szepnęłam do idącego koło mnie Jacka- Czyli jednak czeka nas śmierć.
Uśmiechnął się pod nosem, posłał mi kuksańca pod żebra i z udawaną przerażoną miną zawołał.
- Nie idź w stronę światła!
Chwyciłam jego ramię.
- Nie tak głośno..
Ochroniarz spojrzał na nas lekceważąco, przewrócił oczami i odszedł, zostawiając nas samych na pastwę losu.
Wkroczyliśmy pomału na scenę, która w tej chwili wydawała mi się trzy razy większa niż w rzeczywistości była. Chciałam spojrzeć w stronę jurorów, ale oślepiło mnie przerażające światło. Reflektory skierowane były prosto na nas, a nieprzyzwyczajone do nich oczy piekły niemiłosiernie. Spuściłam wzrok i zapięłam pasek od gitary. Tom podszedł do mikrofonu, jury zadało mu kilka pytań, jednak nie byłam w stanie ich usłyszeć, ze strachu świszczało mi w uszach. Nagle doszedł do mnie wybuch śmiechu, Tom musiał elokwentnie i zabawnie odpowiedzieć na któreś z pytań. Po chwili odwrócił się w moją stronę i kiwnął głową. Od mojej solówki zaczynała się nasza piosenka. Drżącą ręką szarpnęłam struny. Rozległ się pierwszy, niepewny i niespokojny dźwięk. Ten dźwięk sprawił, że nagle poczułam się rozluźniona. Przecież stałam na scenie, dokładnie takiej jak w szkole, czy pubie, w którym zawsze graliśmy i robiłam to, co kocham- grałam na gitarze. Moje palce same zaczęły przesuwać się po strunach. Nie panowałam nad swoim ciałem, które jakby nagle zwariowało i zaczęło żyć własnym życiem.
Tom uśmiechnął się szybko, chwycił mikrofon i zanucił pierwsze słowo. Po chwili dołączyli Jack i Mike. Trzy minuty naszego utworu minęły jakby w ciągu sekundy. Ostatni raz szarpnęłam struny i w tym momencie reflektory zgasły, światło padło na jurorów. Wśród nich był szef wytwórni Dan Ross, prezenterka radiowa Susan Baker i... o losie... chłopak, którego potrąciłam przed wejściem do łazienki. Z przerażeniem spojrzałam na kartkę z jego nazwiskiem "Liam Payne".
- O rany- szepnęłam do siebie- Wiedziałam, że skądś go znam...
Oparłam głowę na ręce i modliłam się, żeby przestali nas oceniać i żebym mogła jak najszybciej stamtąd uciec. Czułam na sobie spojrzenie Liama, zdawało mi się, że był rozbawiony tą sytuacją. W przeciwieństwie do mnie, ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Odezwiemy się jeszcze- głos Dana Rossa wyrwał mnie z rozpaczy- Ale myślę, że jesteście jednym z lepszych zespołów, które się zgłosiły.
Tom uśmiechnął się zwycięsko, potem zauważył wzrok Liama skierowany w moją stronę. Spuścił głowę w teatralnym geście, po czym szybko uniósł ją w górę, podszedł do mnie, objął mnie mocno i szepnął
- Przepraszam kochanie... Byłem zdenerwowany, ale nie powinienem cię tak traktować.
- Jest ok- powiedziałam wymijająco, próbując wyswobodzić się z jego objęć.
- Powiedz, że mi wybaczasz...- patrzył błagalnie, choć w jego spojrzeniu nie widziałam wiele skruchy.
- Wybaczam- westchnęłam.
Uśmiechnął się szeroko, nachylił się nade mną i ucałował mnie w usta. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz.
"Niewiarygodne, że po takim czasie, ja wciąż tak na niego reaguję", pomyślałam rozmarzona.

Siedzieliśmy na kanapach w holu wytwórni i czekaliśmy na starszego brata Mike'a, który miał przyjechać vanem i zabrać nasz sprzęt. Miałam dosyć średnio wygodnej sofy i trójki chłopaków bijących się na niej o miejsce. Ale przede wszystkim miałam dość recepcjonistki, która bez przerwy posyłała zalotne spojrzenie w kierunku mojego chłopaka. Wstałam i poszłam w stronę automatu z napojami, żeby kupić wiśniową colę.
Właśnie sięgałam puszkę, gdy usłyszałam nad sobą znajomy głos.
- Zdecydowanie lepiej grasz na gitarze, niż obsługujesz drzwi...
Odwróciłam się napięcie, przed sobą zobaczyłam uśmiechniętego Liama.
- Wszyscy mi to mówią- odparłam z ironią.
Roześmiał się.
- Ale tak poważnie, to był naprawdę dobry koncert. Twoje palce na strunach, normalnie czułem je na...- zawiesił głos. Uniosłam brwi w górę.
- Na?
- Na...- wydawał się być zmieszany.
- Może lepiej, żebym nie wiedziała na czym- mrugnęłam porozumiewawczo.
Uśmiechnął się pokornie.
- Mam nadzieję, że to wygracie.
- Tak? Czemu?
- Nie chcę żebyś miała mnie za zboczeńca. A kiedy będziemy razem pracować będziesz miała mnóstwo czasu, żeby mnie poznać. Od tej lepszej strony.
- Możliwe...- szepnęłam, wpatrując się w jego oczy.
- Hil!- Tom wyglądał na zirytowanego- Czas na nas!
- Muszę lecieć. Miło było cię poznać, choć wolałabym inne okoliczności..
- Wzajemnie- uśmiechnął się ciepło.
Odwróciłam się i udałam w stronę chłopaków, popijając moją ulubioną wiśniową colę.

wtorek, 4 lutego 2014

ROZDZIAŁ II

PAM... PAM... PARA... PAM... PAM... PARA...

- Myślisz, że tu powinna wejść gitara?- zapytał Tom, unosząc wzrok znad kartki.
- Mmmm...- przytaknęłam zajęta składaniem tekstu.
Siedzieliśmy w piwnicy już dobre cztery godziny, a piosenka wciąż nie była gotowa. Zwykle pisanie nowych kawałków szło nam znacznie szybciej. Może to dlatego, że tym razem Tom chciał by utwór był perfekcyjny? Albo dlatego, że bardziej niż piosenką przejmowałam się przesłuchaniem.
- To będzie straszne- szepnęłam do siebie.
- C-co?
- Co? Nie, nic.
- Na pewno?
- T-tak.. Tylko, że ja okropnie się boję...- wydusiłam w końcu.
- Ej piękna, nie ma czego. Musimy tylko dopracować ten kawałek- uniósł w górę kartkę z tekstem i pomachał mi nią przed oczami- A reszta pójdzie jak z płatka., ok?
- Mhmm...- przytaknęłam niepewnie- Ok, to co już mamy?
- Początek- Tom chwycił gitarę i zaczął muskać struny, po chwili zanucił- "Myślami jestem obok ciebie, choć to bardzo daleko stąd. Błądzę okropnie sam po niebie, myślę, że to był błąd...Że to był błąd.."- odłożył gitarę i chwycił długopis- Lecimy dalej. Jakieś propozycje?
Długo wpatrywałam się w jego twarz, nie mogłam oderwać się od jego oczu, a przede wszystkim nie mogłam przestać go słuchać. Tom miał fantastyczny głos. Głęboki, z lekką chrypką, bardzo męski i seksowny. 
Kiedy przeprowadziłam się tu dwa lata temu byłam kompletnie przerażona, w nowej szkole nie znałam nikogo, wiele osób traktowało mnie jak wyrzutka. Aż pewnego dnia tuż koło mojego ucha zabrzmiał ten głos. Głos chłopaka, o którego względy walczyło mnóstwo dziewczyn. Cheelederki, tancerki, nawet przewodnicząca samorządu. Tajemniczy i seksowny wokalista rockowy jest w końcu marzeniem wielu dziewczyn. A on, tego pięknego dnia, zaprosił na randkę mnie- nikomu nie znaną dziewczynę w koszulce The Clash. Nie minął miesiąc od tamtego wydarzenia i powstała nasza kapela. Życie nareszcie zaczęło się układać.
- Halo- Tom wyrwał mnie z rozmyślań- Jakieś propozycje?
Odchrząknęłam i chwyciłam długopis.
- Może by tak... "Tęsknię za brzmieniem twego głosu, za lekkim drżeniem twoich rąk i za spojrzeniem, które co dzień daje mi siłę, by pokonać mrok..."
- O! Dobre!- chwycił gitarę i zanucił tekst, który wymyśliłam- Jest ok. Co dalej?
- To teraz przyspieszymy. " Nie słyszę teraz twego głosu, nie widzę drżenia twoich rąk, zamknęłaś oczy, nie widzę spojrzenia i spadam w mrok. I nadal błądzę sam po niebie i wciąż uważam, że ta miłość to błąd. Zabieram myśli z dala od ciebie, uciekam stąd. Nie ma miłości, ona nie istnieje, a jeśli jest, to nie jest nasza. Czuję, że kochasz, wiem, że pragniesz, ale moje pragnienie się dogasza...To jest błąd..."
Patrzył na mnie dłuższą chwilę, potem przesiadł się z fotela na kanapę, tuż obok mnie. Musnął dłonią mój policzek i odgarnął włosy, które opadły mi na oczy. 
- Ale nasze pragnienie się nie dogasza, nie?- zapytał, uśmiechając się szeroko.
- Nie...- szepnęłam mu do ucha- Zdecydowanie nie...
Chwilę później siedziałam na jego kolanach. Tom gładził moje plecy i sunął dłonią w kierunku pośladek. Jego koszulka wylądowała na ziemi. Zapach jego wody kolońskiej doprowadzał mnie do szaleństwa. Nagle usłyszałam skrzypnięcie drzwi, tupot butów i głośny śmiech. Jack i Mike po raz pierwszy przyszli na próbę wcześniej, oczywiście w najgorszym z momentów. Podskoczyłam jak oparzona, Tom chwycił swoją koszulkę.
- Ohoho! Chyba też zacznę pisać piosenki. Skoro to się tak kończy. Hilary, nie sądzisz, że moje kolanka też mogą być wygodne?- drwiąco zapytał Mike.
- Zamknij się- strofował go Jack- Przecież wiesz, że Tommie ma najwygodniejsze kolana we wszechświecie? Zapytaj którąkolwiek z lasek w szkole...- dodał z ironią, a we mnie coś drgnęło.
- Dobra panowie- powiedział Tom, naciągając koszulkę na nagi tors- Morda w kubeł. Piosenka skończona, więc nagroda musiała być. A teraz chwytajcie instrumenty. Czeka nas sporo roboty.
Podeszłam do Jacka i szepnęłam:
- Jak to "którąkolwiek" w szkole?
On tylko uśmiechnął się tajemniczo i wybił na perkusji ten idiotyczny rytm "da bum tss".

- Rany, jak mi nie dobrze- siedziałam na umywalce w łazience, w wytwórni Loudrecords. Był dzień przesłuchania, a mnie zjadła trema- Cholera!- krzyknęłam, gdy poczułam kolejne mdłości i szybko wbiegłam do kabiny. 
Od rana czułam się fatalnie. Bolał mnie brzuch, trzęsły mi się dłonie i bez przerwy przebiegały mnie dreszcze. Nigdy nie bałam się publicznych występów, jednak tym razem trema wzięła nade mną górę. To przesłuchanie może nam otworzyć drzwi do kariery, albo wręcz odwrotnie, zamknąć je. Wolałabym pierwszą opcję. Opłukałam twarz zimną wodą i po raz kolejny wsmarowałam w usta wiśniowy błyszczyk. Nie wiem dlaczego, nakładanie błyszczyka o smaku wiśni uspokajało mnie. Potrząsnęłam parę razy głową by doprowadzić się do porządku.
- Będzie ok- szepnęłam do siebie nie bardzo przekonana i ruszyłam w stronę drzwi. Otworzyłam je z trudem i gwałtownie wybiegłam na hol. W tej sekundzie pechowo na kogoś wpadłam. Odbiliśmy się od siebie jak piłeczki. Upadłam na ziemię, ta druga osoba utrzymała się na nogach. Sądząc po sile upadku, musiał to był mężczyzna. Podparłam się na łokciach. Tajemniczy chłopak podbiegł i pomógł mi wstać.
- Rany- zaczęłam niepewnie- Przepraszam, nie pomyślałam, że ktoś może tędy przechodzić. 
- W porządku- uśmiechnął się szeroko- Choć przyznam, że wybiegłaś jakby się paliło.
- Taa.. uwielbiam wielkie wyjścia, gdybyś widział mnie na ostatnim rozdaniu świadectw... Rany, po co ja ci to mówię?- zmieszałam się.
Roześmiał się głośno.
- W porządku, to musiała być świetna historia. 
- Oj była.
Nagle dobiegł nas głos speakera, który zapowiedział, że jesteśmy następni.
- Kurde.. teraz ja.. Muszę iść, jeszcze raz przepraszam.
- Czekaj, bierzesz udział w przesłuchaniu?
- Mmm- potwierdziłam- Z moją kapelą.
Przyjrzał mi się dokładnie, uśmiechnął się i powiedział.
- W takim razie, powodzenia! 
- Dzięki- szepnęłam, odwróciłam się i pobiegłam do chłopaków.


sobota, 1 lutego 2014

ROZDZIAŁ I

DAM DAM DAM DAM DA DAM DAM...

- Ooouujeeea!- zanucił końcówkę Tom. Uwielbiał wielkie zakończenia. Odpięłam gitarę od paska i ustawiłam na statywie. Jack cały czas wybijał rytm na perkusji, próbując na końcu podrzucić pałeczki i złapać je w locie Po piątej nieudanej próbie zrezygnowany rzucił się na kanapę, na której chwilę wcześniej usiadł klawiszowiec Mike. Od razu zaczęli obkładać się pięściami. Zachowywali się jak dzieci. Spojrzałam na nich pobłażliwie.
- Chcecie coś do zjedzenia?
Wszyscy trzej rzucili mi znaczące spojrzenie.
- A jak sądzisz?- zapytał w końcu Mike.
Uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku schodów. 
- Hilary, zaczekaj!- zawołał za mną Tom- Pomogę ci.
  Kapelę założyliśmy dwa lata temu. Od tej pory byliśmy nierozłączni. Graliśmy w szkole, małych knajpach i oczywiście w mojej piwnicy, co spotkało się z tak wielką niechęcią rodziców, że zaczęli grać w golfa, byle nie siedzieć w domu podczas naszych prób.
  Gdy znaleźliśmy się na górze, otworzyłam drzwi prowadzące na korytarz i ruchem ręki zaprosiłam Toma do środka.
- Twoja piwnica ma naprawdę świetną akustykę- szepnął niepewnie rozglądając się po domu- A i piękne mieszkanie, jak zwykle bardzo czyste i schludne- podniósł głos z myślą, że moja mama stoi za drzwiami.
- Wyluzuj- roześmiałam się- Rodzice grają w golfa, będą dopiero wieczorem. Możesz przestać być takim lizusem. 
W tym momencie uśmiechnął się łobuzersko, chwycił mnie w pasie i posadził na kuchennym blacie. Odgarnął moje długie blond kosmyki i zaczął całować namiętnie moją szyję, dekolt i ramiona..
- Lubię, nie, uwielbiam jak twoich rodziców nie ma w domu- zamruczał, równocześnie gładząc moje uda.
- Ja też, ale pamiętaj, że w piwnicy są jeszcze chłopcy- szepnęłam.
- Cholerni chłopcy!- zawołał i opuścił głowę w teatralnym geście.
Roześmiałam się, podciągnęłam bluzkę na ramiona i zsunęłam się z blatu. Chwyciłam bochenek chleba, ser i pomidory. Z szafki wyjęłam opiekacz.
- Zrobię sandwiche, ok? Mam nadzieję, że lubisz.
- Uwielbiam, jak zresztą wszystko, co robisz... - objął mnie w talii i zaczął majstrować w zamku od moich jeansów.
- A może byś tak zajął ręce krojeniem pomidorów- zapytałam, wyswobadzając się z objęcia.
Posłusznie chwycił deskę do krojenia i nóż.
- Robię to tylko dla ciebie- powiedział.
Włączyłam radio, z głośnika popłynął nowy przebój Arctic Monkeys. Tom odłożył nóż i zaczął wymachiwać rękoma, jakby grał na gitarze. Prawie płakałam ze śmiechu, widząc jego miny złego rock'end'rollowca. 
Piosenka się skończyła i Tom posłusznie wrócił do krojenia pomidorków. Nie szło mu jednak zbyt dobrze.
Podeszłam i objęłam go od tyłu, chwyciłam jego dłonie i delikatnie instruowałam jak ma kroić. Gdy chciałam odejść, chwycił mnie za rękę.
- Jeszcze nie... jeszcze nie umiem...
- Wariat - roześmiana pocałowałam go w policzek i wróciłam do swojej pracy.
Nagle z głośnika wydobył się dźwięk speakera radiowego:
" Jeśli masz swoją kapelę i dość grania w garażu, weź udział w konkursie organizowanym przez wytwórnię płytową Loudrecords! Casting odbędzie się w budynku wytwórni 24 maja!!! Nagrodą jest kontrakt płytowy!"
Tom patrzył na mnie dłuższą chwilę, po czym powiedział:
- Wiesz co to znaczy?
- Wiem. Nie możemy wziąć udziału, bo nie gramy w garażu, tylko w piwnicy- zażartowałam pewna, że Tom odpuści.
- Nie. To znaczy, że to dla nas świetna okazja! Możemy się wybić. Wreszcie zacząć grać jako prawdziwa kapela, a nie w piwnicy pośród słoików z ogórkami, zdemolować pokój hotelowy i kochać się kiedy tylko zechcemy, a nie kiedy twoich starych nie ma w domu... 
- Nie wiem czy to taki dobry pomysł. 
- Pewnie, że nie dobry, tylko najlepszy! Rany, świetna okazja!- mówił to bardziej do siebie niż do mnie.
- Okej, przystopuj. Jeśli naprawdę chcesz wziąć udział w tej farsie, musimy się lepiej przygotować, napisać nowy kawałek, zrobić próby. A zanim to, trzeba jeszcze zapytać chłopaków, czy w to wchodzą...
- Ale ty się zgadzasz?
Milczałam, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Zgadzasz?
Spojrzałam w jego błękitne oczy, które ożywione pomysłem migotały. 
- Ughh- westchnęłam zrezygnowana- Zgadzam.
- Tak!- podskoczył z radości i mocno mnie pocałował- Tak! Idę powiedzieć chłopakom!
I biegiem pognał do piwnicy, a ja stałam i obserwowałam jego dziecinną radość, zastanawiając się nad konsekwencjami tej decyzji.
- Kto wie?- zapytałam samą siebie- Może faktycznie pozwolą nam zdemolować jakiś pokój hotelowy...



Pierwsza część kolejnej historii skończona! Co myślicie? :3
Czekam na wasze komentarze..

  

środa, 29 stycznia 2014

KONIEC!

Historia Jackie i Louisa właśnie się skończyła...
A ja znów będę tęsknić za bohaterami tego opowiadania. Naprawdę trudno pisać o czymś tyle czasu a potem po prostu zapomnieć, zmienić temat...
Zwłaszcza, że w Jackie znów było dużo ze mnie samej, dlatego myślę, że jeszcze dłuuuugo będę o niej pamiętać!

Już niedługo kolejna historia. Czyli o utalentowanej Hilary i chłopaku z boysbandu! :)))
Mam nadzieję, że troszkę was zachęciłam i nadal będziecie czytać moje historie.

Pozdrawiam Was serdecznie (a przy okazji żegnam Jackie)

PEACE&LOVE
"M"

ROZDZIAŁ 17                 EPILOG

CZYLI O TYM I O TAMTYM...

Od tamtego poranka minęły dwa lata. Dwa lata odkąd ostatni raz go widziałam. Przez ten czas wiele się zmieniło. Skończyłam zaocznie Akademię, wydano kolejną książkę z moimi rysunkami i miałam chłopaka. Naprawdę kochanego fotografa z wielkim talentem. No tak, miałam. Okazuje się, że miłość nie przemija i nie ważne jak bardzo starasz się pokochać kogoś innego, twoje myśli wciąż wracają do tych samych pięknych oczu i ciepłego uśmiechu. Do załamującego się głosu i zapachu wody kolońskiej...

A teraz znów jestem w Londynie. Własnie przed chwilą odebrałam dyplom ukończenia szkoły i list polecający na wydział rysunku Akademii Sztuk Pięknych. Naprawdę miło było znów zobaczyć twarze koleżanek, które z czasem przestały śnić mi się w koszmarach. Wszystkie dojrzały. Nie były już tymi samymi sukami, które jako jedyny cel i rozrywkę obrały sobie dręczenie mojej osoby. Wręcz przeciwnie, były nad wyraz miłe.
- Hej Jack- przy wyjściu zatrzymała mnie Nicola, nigdy nie zwracałam na nią szczególnej uwagi. Dręczyła mnie tak samo jak inne dziewczyny, niczym się nie wyróżniała- Gratulację. Skończyłaś szkołę.
- Tak- odparłam niepewnie- Ty też.. znaczy tobie też gratuluję. 
Już chciałam iść dalej, kiedy mnie zatrzymała.
- Słuchaj... Chciałam przeprosić, naprawdę, jak sobie teraz pomyślę byłam dla ciebie okropna. Najpierw ta sprawa ze sławnym chłopakiem, potem zerwanie.. a ja byłam młoda i głupia...
Zaskoczona uniosłam brwi.
- Okey- ciągnęła- młodsza i ciut głupsza niż teraz.
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Naprawdę nie spodziewałam się tych przeprosin.
- Nic się nie stało. Wiem jak bardzo dwa lata mogą zmienić człowieka...
  Wspomniałam pracę, jaką włożyłam w promowanie badań, rozmowy z chorymi ludźmi i czytanie małym dzieciom książki o przygodach Robbiego. Wszystkie listy od Adama przychodzące każdego miesiąca. No właśnie- Adam. Długo nie mógł pogodzić się z moim odejściem, z tym, że odeszłam bez pożegnania, jednak w końcu mi wybaczył. Przyznał, że darzenie uczuciem dwóch mężczyzn musi być wyjątkowo trudne, zwłaszcza, gdy jeden upierdliwy lekarz zbyt mocno naciska. Zostaliśmy więc przyjaciółmi, takimi prawdziwymi, bez żadnych podtekstów. W zeszłym roku wyjechał do Sudanu na misję. Wreszcie spełnia swoją misję, jest lekarzem, którego potrzebują ludzie. Ben też ułożył sobie życie, nadal się przyjaźnimy, ale ciężko jest radować się ze spędzania czasu z przyjacielem (byłym chłopakiem) i jego nową dziewczyną. Naprawdę lubię Michelle, ale ciężko dostosować mi się do warunków, które stawia.
- Bardzo dojrzałaś przez ten czas- Nicola wyrwała mnie z rozmyślań- I wyładniałaś. Na pewno każdy facet się za tobą ogląda, co? 
- Nie, uwierz, raczej żaden... 
Zastanowiłam się głęboko. Faktycznie bardzo dojrzałam, zmieniłam sposób patrzenia na pewne sprawy. Na przyjaźń, nienawiść...miłość. 
- Daj spokój, przecież widzę jak patrzą się faceci z Akademii- puściła do mnie oczko, jednocześnie dając mi kuksańca w żebra- Długie włosy, ładny makijaż... każdy twój!
Roześmiała się perliście, ale ja już jej nie słuchałam. Z daleka zobaczyłam Hugh. Wysiadł z rodzinnego vana i ruszył w stronę drzwi wejściowych, żeby pomóc pannie Kendrick... wróć pani Diamond dojść do samochodu. Hugh i Diana pobrali się w zeszłym roku. Spojrzałam na nich z zazdrością. Tworzyli parę idealną, a sądząc po rozmiarach brzuszka mojej nauczycielki, para miała niedługo zamienić się w tercet. Zauważyła mnie i pomachała. Uśmiechnęłam się szeroko i odwzajemniłam gest. Hugh widząc zachowanie żony odwrócił się i posłał mi pierwszy w swoim życiu tak ciepły uśmiech. Przyzwyczajona do jego ciemnych, idealnie skrojonych garniturów nie mogłam oderwać wzroku od jego kwiecistej koszuli i bermudów. Pomógł jej wsiąść do auta i odjechali.
- To jak? Wybierzesz się z nami?- zapytała Nicola.
- C-co? Wybacz, zamyśliłam się. Powtórzysz?
- Ehh..okej. Idziemy z laskami na imprezę z okazji zakończenia roku, do tego modnego klubu na placu głównym, dzisiaj jest Festiwal Świateł, więc...
- Festiwal?- nagle przypomniałam sobie ten pamiętny wieczór, gdy próbowałam uchwycić na szkicu te wszystkie światła, gdy Lou po raz pierwszy mnie pocałował.- Ja.. hmmm... dziękuję za propozycję, ale mam już plany. Dzięki raz jeszcze, za wszystko!- przytuliłam ją serdecznie, po raz ostatni spojrzałam na szary budynek Akademii i ruszyłam w stronę przystanku.

Dochodziła północ. Siedziałam na brzegu fontanny i podziwiałam dziesiątki tysięcy kolorowych świateł tworzących najwspanialsze konstrukcje. Jedne ukazywały księżniczki w balowych sukniach, inne tworzyły kształty instrumentów, jeszcze inne słynne budowle. Można było zobaczyć wieżę Eiffla, bramę Brandenburską, czy krzywą wieżę w Pizzie. 
- Wow, z roku na rok są coraz piękniejsze- rozmarzyłam się. Klimat tego miejsca działał na mnie kojąco.
- Zgadzam się- szepnął ktoś za moimi plecami. W tym momencie moje serce stanęło, po plecach spłynął mi zimny pot a ręce drżały niemiłosiernie. Doskonale znałam ten głos, dlatego nie odwracając się szepnęłam:
- Cześć Louis.
Usiadł tuż koło mnie, miał mokre włosy i wilgotne nogawki. Spojrzałam na niego pytająco.
- Siedziałem po drugiej stronie fontanny- wyjaśnił- Potem cię zobaczyłem, nie chciałem marnować czasu, bo... znowu byś zniknęła...
Długo milczeliśmy, za długo. W końcu szepnęłam
- Przepraszam, że wtedy uciekłam. Musiałam, musiałam wszystko s-sobie poukładać.
- I co? Udało się?- uśmiechnął się serdecznie.
- Myślę, że tak. Teraz już doskonale wiem czego chcę.
Ktoś na Placu puścił wolną balladę.
- I co to jest?- zapytał wstając, następnie podał mi dłoń, abym do niego dołączyła- To znaczy... czego chcesz?
Zastanowiłam się dłuższą chwilę, uczucia, które kotłowały się we mnie przez ten cały czas eksplodowały i wreszcie znalazły sobie miejsce.
- Chcę być szczęśliwa... Pomożesz?

czwartek, 23 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 16

CZYLI O TYM, JAK TRUDNO ZAPOMNIEĆ...

Stałam jak wryta z szeroko otwartymi oczami. Kilkukrotnie potrząsałam głową, żeby się ocknąć. Ta sytuacja robiła się coraz bardziej żałosna. Fakt, chciałam dowiedzieć się czemu tak postąpił, ale miałam nadzieję, że zdążę się przygotować na te rozmowę. Tymczasem byłam kompletnie zaskoczona. Odchrząknęłam i przecząco pokręciłam głową. Adam uśmiechnął się zwycięsko.
- To jak?- zapytał Louis, próbując patrzeć mi w oczy, jednak przerażona opuszczałam wzrok.
- Nie zrozumiałeś?- zapytał Adam- Ona nie chce z tobą rozmawiać. 
- Nie ciebie pytam- Louis spojrzał na niego zirytowany.
- Zauważyłem. Przede mną byś się tak nie kajał. Ale może w końcu zejdziesz z drogi? Chcemy przejść.
Louis zbył jego słowa i znów zwrócił się do mnie.
- Jackie proszę, możemy pogadać? To tylko chwila. Obiecuję.
Spojrzałam mu w oczy. Może faktycznie lepiej to wyjaśnić.
- Nie rozumiesz?- wtrącił znów Adam- To przez ciebie nie ma jej teraz w Akademii i zapłakana wraca do domu. Odpuść.
- Jak to?- Lou nie dowierzał jego słowom- Zrobili ci coś? Zrobili ci krzywdę?
- Nie.. - szepnęłam smutno- Ty zrobiłeś...- głos mi się urwał, nie mogłam powiedzieć nic więcej. 
Patrzył na mnie dłuższą chwilę, przełykał ślinę, żeby się nie popłakać. Czułam jego wzruszenie.
- Jackie... proszę..
Westchnęłam, powstrzymując łzy.
- W porządku.
- Jackie- Adam wyglądał na zirytowanego- Naprawdę nie musisz tego robić, wiesz?
- Wiem- odpowiedziałam, patrząc na Louisa- Ale chyba lepiej wyjaśnić to od razu.
Przewrócił oczami. 
- Niczego nie musisz z nim wyjaśniać. Skrzywdził cię i tyle. Nie rozumiesz? Ja się martwię.
- Nie masz o co. Dam sobie radę. Dziękuję za wszystko- stanęłam na palcach i ucałowałam go w policzek.
- Czyli rozumiem, mam sobie iść. 
- Tak będzie lepiej. Muszę to załatwić sama.
- Zadzwoń do mnie po wszystkim- tym razem on ucałował mój policzek, objął mnie lekko i zwrócił się do Louisa, który spuścił wzrok na widok tych czułości.
- Radzę ci nie zrobić jej przykrości. Ja ci nie daruję, tak jak ona.
Po czym odwrócił się i udał w stronę windy.
Między mną i Louisem zapadła niezręczna cisza. Ręce niemiłosiernie mi drżały, kiedy otwierałam mieszkanie.
- Zapraszam- szepnęłam po wygranej walce z zamkiem.
Wszedł do środka, rozejrzał się niepewnie i spojrzał na mnie z nadzieją, że to ja zacznę mówić pierwsza.
Ja jednak milczałam, do czasu.
- To ty chciałeś rozmawiać, więc czemu nic nie mówisz?
Milczał.
- Jezu Louis! Powiedz co masz do powiedzenia i zakończmy ten cyrk- nie chciałam być niegrzeczna, ale jego milczenie doprowadzało mnie do furii. 
- Chciałem..- zaczął w końcu- tylko przeprosić.
- Aha- nie mogłam uwierzyć- Czyli nie mogłeś powiedzieć mi tego przed drzwiami?
- Chciałem też wytłumaczyć...
- Co?- chciałam, żeby był konkretny, nienawidzę owijania w bawełnę.
- Że to nie był mój pomysł, Jackie, ja bym cię nigdy nie skrzywdził.
- Więc czyj? Hugh?
- Nie.. ludzi z wytwórni, Hugh też nie chciał na to przystać, ale nas zmusili. Stwierdzili, że trzeba to zakończyć tak, żebym nie wyszedł na winnego. I chyba się udało. Nie wyszedłem na winnego, tylko, że idioci nie pomyśleli, że będę się czuł winny.
Oparłam się o blat kuchenny.
- Jackie, jesteś dla mnie najważniejsza i jestem kompletnym idiotą, że się na to zgodziłem. Czułem do ciebie żal, ale nie taki, żeby cię skrzywdzić. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak mam cię teraz przeprosić. Chyba nie ma słów, którymi mógłbym opisać jak podle się teraz czuję i jak bardzo mi na tobie zależy, choć wiem, że na to nie zasługuje.
Czułam jak łzy zaczęły spływać po mojej twarzy.
- Cholera- zaklęłam cicho i otarłam twarz rękawem swetra.
- Jestem skończonym palantem, ale proszę o wybaczenie. Bardzo proszę...
Staliśmy naprzeciw siebie w milczeniu. Czułam jak wszechogarniająca mnie złość ulatuje. Zamiast zastanawiać się nad tym co powinnam mu powiedzieć, ja myślałam tylko o tym, jak bardzo chcę go przytulić, jak bardzo tego potrzebuję.
- A tamta dziewczyna?- zapytałam w końcu.
- Nie wiem. Nawet dobrze jej nie znam. Według wytwórni mieliśmy się w sobie zakochać, ale nie dałem rady. Moje serce jest już zajęte... przez ciebie, jakkolwiek to brzmi- zamyślił się- Naprawdę zakochałem się w dziewczynie z peronu, pięknej, silnej, mającej najpiękniejsze oczy, jakie widziałem.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Louis kontynuował.
- A potem pojawił się jej chłopak i następny adorator. Myślałem, że nie mam żadnych szans, a potem ją pocałowałem, na placu, koło fontanny i zrozumiałem, że jest dla nas nadzieja. Jackie, jest dla nas nadzieja? Nadzieja, że mi wybaczysz?
Przez mokre od łez oczy obserwowałam jego doskonałe usta i zaszklone oczy. 
"Może i jestem kompletną idiotką, ale go pragnę. Tak cholernie mocno go pragnę"-pomyślałam- "Ale nie możemy się ciągle ranić, stawiać muru na drodze do szczęścia, a bez przerwy to robimy".
- Oczywiście, że jest- zbliżyłam się do niego. Teraz staliśmy twarzą w twarz i patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Wreszcie uniosłam prawą rękę, dotknęłam jego policzka. Wtulił się w nią twarzą i ucałował delikatnie. 
- Wybaczam ci- szepnęłam.
Nie pamiętam dobrze tego, co zdarzyło się potem. Chyba mnie namiętnie pocałował. Narzuciłam mu ręce na szyję. Uniósł mnie delikatnie i posadził na oparciu kanapy. Całował po szyi i dekolcie. Zsunął ze mnie sweter i rękaw bluzeczki, całował moje ramiona. Ja dotykałam jego torsu, głaskałam mu plecy i kark. Przywarł do mnie jeszcze mocniej. Gładził to moje uda, to plecy. Rozpięłam jego koszulę i rzuciłam na podłogę. Zapach jego skóry doprowadzał mnie do szaleństwa. Oderwał się od moich ust i popatrzył na mnie wymownie.
Potrząsnęłam twierdząco głową. Chwycił moje pośladki i uniósł mnie w górę. Poszedł wprost do sypialni...

Promienie wschodzącego słońca oświetlały jego twarz. Leżałam i namiętnie wpatrywałam się w refleksy światła, które zostawały na jego skórze. Wczorajszej nocy doznałam największego spełnienia, jednak wiedziałam, że to nie może trwać. Wracając wczoraj z Adamem do domu postanowiłam, że wyjadę. Wielokrotnie chciałam rzucić Akademię, a wczoraj to postanowienie wzmogło się we mnie jeszcze bardziej. Pogładziłam delikatnie policzek Louisa. Tak bardzo chciałam zmienić to postanowienie, ale było za późno. Musiałam wyjechać. Była dopiero szósta, chłopak spał jak zabity. Delikatnie wysunęłam nogi spod kołdry i poszłam spakować swoje rzeczy.
Jeszcze długo stałam w drzwiach sypialni i wpatrywałam się w twarz Louisa. Był idealny. Moje uczucia względem niego były prawdziwe, dlatego nie mogłam pozwolić, żebyśmy znów coś spieprzyli. Chciałam, żebyśmy zostali w naszej pamięci tak doskonali i tak zakochani, jak zeszłej nocy. Podeszłam, pochyliłam się i ucałowałam go delikatnie w usta. Chwyciłam walizki i wyszłam, zostawiając wczoraj za sobą.
Louis obudził się chwilę później. Zdezorientowany moją nieobecnością i brakiem moich rzeczy odnalazł w końcu list, który zostawiłam na poduszce.

Najdroższy,

postanowiłam, że odejdę, bo nie mogę dłużej znieść tego, że kochając się tak bardzo, ranimy się jeszcze bardziej. Zrozum proszę moją decyzję i nie bądź zły. Obiecuję, że gdy tylko poukładam sobie wszystko, odezwę się i wyjaśnię Ci dlaczego tak postąpiłam. Kto wie, może kiedyś oboje dojrzejemy do tego uczucia, przypadkiem spotkamy się w jakimś niespodziewanym miejscu i po prostu będziemy szczęśliwi? 

Ps. Pamiętaj, że Adam nie ma z tym nic wspólnego, nawet nie zdążę się z nim pożegnać.
PPs. Pamiętaj, że cholernie bardzo Cię kocham.

Jackie

Długo wpatrywał się w mój list, w końcu otarł zapłakane oczy i wyszedł, zamykając drzwi.

środa, 22 stycznia 2014

Cześć!
Kolejna część już jest, a ja nadal mam spory dylemat dotyczący bohatera kolejnej historii. Wiele z was prosi o Harry'ego, ale niektóre z kolei uważają, że blogów o Harrym jest wystarczająco dużo.
:)
Jeśli w końcu zdecyduję, który z chłopaków to będzie nie czujcie się zawiedzione, że nie wasz ulubieniec, bo i tak zamierzam napisać coś o wszystkich!

PS. Dziękuję za tak duże zainteresowanie i zaangażowanie tematem :))
      Jesteście wspaniałe.

PEACE&LOVE
"M"

ROZDZIAŁ 15

CZYLI O TYM JAK TRUDNO BYĆ NASTOLATKĄ...

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wierciłam się, zmieniałam pozycję, poprawiałam poduszkę, jednak dręczące mnie myśli nie pozwalały odpłynąć do krainy marzeń. Nie mogłam zrozumieć dlaczego Louis w programie Nikolsona zachował się tak okrutnie. Dlaczego powiedział te wszystkie świństwa, skoro podobno mu na mnie zależało. Nie takiego Louisa znałam, nie takiego kochałam. Odgoniłam smutne myśli. Ułożyłam głowę na poduszkę, łapką mojej ulubionej maskotki otarłam łzy, zamknęłam oczy, wkrótce zasnęłam.

Obudziłam się wcześniej niż zwykle. Mimo godziny piątej nad ranem słońce już wschodziło, szykował się piękny, słoneczny dzień. Ale nie dla mnie. Nad moją głową wisiały ciemne chmury. Założyłam szlafrok, włożyłam tosty do opiekacza i poszłam do łazienki. wzięłam gorący prysznic, ubrałam ulubione ciemne rurki i szary t-shirt z pacyfką. Pół godziny później byłam w drodze do szkoły. Tramwaj jechał wolno, a ja czułam na sobie ciekawskie spojrzenia nastolatków jadących do szkół. Musieli mnie rozpoznać, bo co chwila spoglądali w moim kierunku, szepcząc sobie nawzajem do ucha. Przeszedł mnie dreszcz. Zwykle nie obchodziły mnie plotki, ale tym razem zrobiło mi się po prostu przykro. Wysiadłam na pierwszym przystanku. Postanowiłam, że resztę drogi przejdę pieszo. Był marzec, mimo wciąż jeszcze zimowej aury w powietrzu czuć było wiosnę. Naciągnęłam bardziej kaptur kurtki, nie chciałam, żeby znów ktoś mnie rozpoznał. Na szczęście droga odbyła się bez kłopotów. 
Weszłam do Akademii lekko spóźniona, udałam się do szatni, zdjęłam kurtkę i odwiesiłam na moim stałym miejscu. Było już dziesięć minut po dzwonku. Zapukałam do klasy panny Kendrick i niepewnie uchyliłam drzwi. W klasie zrobiło się cicho.
"Świetnie, pomyślałam, już jestem na językach całej szkoły".
Zauważyłam, że panny Kendrick nie było, udałam się więc wprost do mojego stanowiska. Przez cały czas czułam na sobie spojrzenia koleżanek. Jeśli można tak nazwać podłe larwy czepiające się mnie o każdy szczegół. Dziś dostały kolejny powód, tym razem lepszy, bardziej dotkliwy.
Wypakowałam moje przybory i rozejrzałam się dookoła. Wszyscy odwrócili wzrok.
"Idioci. Myślą, że nie wiem, że wciąż się gapią." 
Byłam wściekła, jednak udawałam, że nie mam pojęcia o co im chodzi. Chwyciłam ołówek i zaczęłam szkicować. Chyba wkurzyłam tym Jenne Moris, najbardziej pustą dziewczynę w Akademii. Myślała chyba, że zacznę się tłumaczyć, lub chociaż przejmę ich zachowaniem. Właśnie zaczęłam wymazywać nierówny kontur, gdy dobiegły mnie dźwięki nagrania z wczorajszego programu. Jakaś żmija puściła to na całą klasę. Przełknęłam ślinę i wróciłam do rysowania, choć czułam, że zbiera mi się na płacz. Punkt kulminacyjny tej żałosnej sceny nastąpił, gdy podgłośniły nagranie podczas wypowiedzi Louisa. 
-"Jak można kochać kogoś takiego jak ona.."- dobiegło do mnie i brzmiało w moich uszach, jak jakaś okropnie słaba piosenka, której nienawidzisz, a jednak znasz na pamięć. 
Nie wytrzymałam. Odwróciłam się i powiedziałam.
- Chcecie czegoś? Czy robicie to tylko z własnej głupoty?!
- O rany!- krzyknęła Moris- Faktycznie nie da się jej kochać!
- O rany!- przedrzeźniałam ją- Faktycznie jesteś tak głupia jak mówią!
- Zamknij się. Myślałaś, że taki koleś jak Louis mógłby cię chcieć? Jesteś naprawdę żałosna. 
- Żałosne jest to, że mimo, że z nim nie jestem nadal mi zazdrościsz.
Zapowietrzyła się. 
- Nie zazdroszczę ci bycia najbardziej rozpoznawaną kretynką w mieście.
Roześmiałam się.
- Czyli znów cię w czymś pobiłam, dotychczas ty byłaś największą idiotką.
Popatrzyła na mnie z nienawiścią i już chciała coś powiedzieć, ale byłam szybsza.
- Wiesz co tak naprawdę cię boli? To, że wolałabyś, żeby Louis mówił o tobie, nie ważne co, byleby mówił. 
Chwyciłam swój plecak i dumnie wymaszerowałam z klasy, mijając w wejściu pannę Kendrick, która tylko spojrzała na mnie ze zrozumieniem. Słyszałam gwar za sobą. Gdy zamknęły się drzwi nie wytrzymałam, rozpłakałam się na dobre. Oparłam się o ścianę i bezsilnie zjechałam po niej na ziemię. Nagle usłyszałam nad sobą czyiś głos. Podniosłam wzrok, ocierając łzy. To był Derek, chłopak Jenny. Pochylił się nade mną i szepnął.
- Potrzebujesz pomocy?
Spojrzałam na niego niepewnie. Jak to możliwe, że ona, taka podła małpa, chodziła z kimś takim jak on. Jednak przeliczyłam się, bo zaraz uśmiechnął się szyderczo.
- Pytam, bo twój sławny chłopak już ci nie pomoże szmato.
Uśmiechnęłam się hardo. 
- Tak, jednak cholernie do siebie pasujecie- syknęłam- Głupia i głupszy...
Derek chciał na mnie nakrzyczeć, ale przerwał mu czyiś głos. Bardzo znajomy głos.
- Skoro jej sławny chłopak nie pomoże, ja to zrobię.- Adam stał tuż za Derekiem i uśmiechał się przyjaźnie- Możesz już iść. 
Derek spojrzał na mnie z wściekłością i poszedł w stronę sali gimnastycznej.
- Wszystko ok?- zapytał Adam.
Pokiwałam twierdząco, a zaraz potem rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Nie, chyba nie ok.
- Chodź, odwiozę cię do domu. 
- Nie rób sobie kłopotu, dam radę.
- Daj spokój to żaden kłopot.
Pomógł mi wstać, objął mnie ramieniem i zaprowadził do swojego auta. Siedzieliśmy w milczeniu, dopóki się nie uspokoiłam.
- Właściwie, co ty tu robisz?
- Chciałem z tobą porozmawiać, widziałem program, musi ci być ciężko. Nie sądziłem jednak, że znajdę cię nękaną przez jakiegoś gówniarza.
Uśmiechnęłam się blado. Spojrzałam na Adama.
- Dlaczego... czemu on mi to zrobił?
Rozejrzał się dookoła, jakby szukał odpowiedzi. W końcu nachylił się do mnie, ucałował mnie w czoło i szepnął:
- Nie wiem... Naprawdę.
Przytuliłam go mocno.
- Mam dosyć Akademii. Zawsze były dla mnie wredne, ale teraz przekroczyły granice. Lepiej będzie jeśli odejdę.
- O nie. Nie rezygnuj z marzeń przez jakieś zołzy. Skończysz szkołę i będziesz robić co chcesz, rozumiesz?
- Obiecujesz?
- Tak.

Zaparkował samochód pod moim blokiem. Wjechaliśmy windą na piętro. Na schodach koło moich drzwi siedział jakiś mężczyzna. Gdy znaleźliśmy się wystarczająco blisko rozpoznałam go.
- Cześć Jackie. Przyszedłem porozmawiać- Louis patrzył na mnie z nadzieją...

sobota, 18 stycznia 2014

Ufff... zajęło mi to sporo czasu, ale jest kolejna część! :))
Bardzo was wszystkie przepraszam, że trwało to tak długo, ale mam teraz nawał obowiązków.
Bardzo proszę, piszcie co myślicie, tym bardziej, że historia Jackie pomału dobiega końca.

Chcecie, żebym dalej prowadziła bloga? Jeśli tak, to który członek zespołu powinien zostać bohaterem kolejnej historii?
Liczę na wasze szczere opinie.
Pozdrawiam i ściskam serdecznie.

PEACE&LOVE
"M"

ROZDZIAŁ 14

CZYLI O TYM, JAK WSZYSTKO SIĘ SPIEPRZYŁO... 

 Przez ostatnie dwa miesiące tyle się wydarzyło. Przyjaciel, o którym mówiła moja nauczycielka faktycznie był zainteresowany wydaniem książki. Nazywał się Dave Kean i jego córeczka również chorowała na nowotwór, dlatego chciał ustrzec innych rodziców, namówić świat do robienia badań. Historia małego chłopca poruszyła wiele serc. Na wielu osobach wymogła wizytę u lekarza, a ja otrzymałam kilka ofert z wydawnictw. Moje marzenie o byciu profesjonalną ilustratorką zaczęło się spełniać.
 Diana Kendrick i Hugh dogadywali się wspaniale. Ona była promienna, roześmiana. On, mimo szczerej niechęci do mojej osoby, bywał całkiem miły i uroczy. Po Akademii chodziły plotki, że wkrótce się pobiorą.
" W sumie, czemu nie?"- myślałam- "Należy im się szczęście".
Wielokrotnie widziałam jak przychodził do niej w porze lunchu. Uśmiechał się szarmancko, nalewając coli do szklanki i wykładając na talerze sałatkę domowej roboty. Podobno był świetnym kucharzem i niesamowitym mężczyzną. A przynajmniej tak panna Kendrick opisywała go na każdych zajęciach rysunku. 
 W moim życiu uczuciowym nic się nie zmieniło. Niekiedy przyłapywałam się na tym, że myślę o Louisie. Znałam go niecałe dwa miesiące, nasz związek był wymyślony, a jednak czułam jak bardzo mi go brakuje. Jak bardzo chciałabym mieć go przy sobie, gładzić jego lekko spocone ze zdenerwowania dłonie, czuć zapach jego ulubionej wody kolońskiej i słyszeć lekkie załamywanie jego głosu. Musiałam oswoić się i z myślą, że się w nim zakochałam i z tą, że podczas naszej ostatniej rozmowy w szpitalu odrzuciłam go.
 Zamknęłam oczy i oparłam głowę o zgiętą w pięść dłoń. W tej chwili chciałabym mieć wehikuł czasu, który przeniósłby mnie do tamtego feralnego dnia i zmienił bieg mojego życia. 
"Ty głupia, głupia idiotko"- karciłam siebie w myślach- "Przecież powiedział ci, że cię kocha!"
Wielokrotnie chciałam z nim porozmawiać, napisać do niego, ale za każdym razem ogarniał mnie strach. To ja wszystko spieprzyłam, nie miałam już czego szukać przy jego boku.
Wiedziałam już którego z nich kocham, a jednak moje myśli często wracały też do Adama. Podczas moich wizyt w szpitalu często rozmawialiśmy. O życiu, problemach, miłości. O wszystkim. Coś w Adamie sprawiało, że czułam się przy nim bezpieczna. Tylko jak mogłam pomylić poczucie bezpieczeństwa z miłością...
- Trudno. Stało się- powiedziałam, próbując się przekonać. Jednak w głębi duszy nadal myślałam o wyznaniu moich uczuć. Chyba wreszcie byłam na to gotowa.
Spojrzałam na zegarek. Było już po ósmej. Rozsiadłam się wygodniej na kanapie, chwyciłam pilot i włączyłam telewizor, który ostatnimi czasy był moim najlepszym kompanem samotnych wieczorów.
Akurat leciał program Barry'ego Nikolsona. Mimowolnie uśmiechnęłam się na widok jego poprawionej chirurgicznie twarzy. Lubiłam tego gościa. 
Wstałam, żeby odgrzać moją ulubioną lasagne z pudełka. Byłam już w kuchni, gdy doleciały do mnie słowa Barry'ego:
-"Panie i panowie! Louis Tomlinson i jego urocza dziewczyna!"
Pudełko z lasagne' ią wypadło mi z rąk i z hukiem runęło na podłodze. Rzuciłam tylko okiem na brudne kafelki i pobiegłam do salonu. Z szybkością błyskawicy znalazłam się na kanapie. Na ekranie zobaczyłam uśmiechniętą twarz Loui'ego. Moje serce zapiekło, jeszcze silniejszy ból pojawił się jednak, gdy zobaczyłam siedzącą u jego boku uroczą brunetkę. Miała pięknie wyrzeźbione kości policzkowe, pełne usta koloru brzoskwini i spory biust. Mimowolnie zerknęłam na moją klatkę piersiową. 
- Zdecydowanie biust poniżej średniej- westchnęłam zrezygnowana.
Barry rzucił drobny komplement dotyczący jej stroju. Faktycznie zielona sukienka pięknie leżała na jej idealnym ciele modelki.
Poczułam ukłucie zazdrości, jednak po raz kolejny przypomniałam sobie, że to z mojej winy nie siedzę tam teraz koło niego, że ma prawo do szczęścia. Tylko jedno pytanie nie dawało mi spokoju, skoro kochał mnie tak bardzo jak mówił, dlaczego zapomniał o mnie tak szybko...
Moja twarz skrzywiła się w brzydkim grymasie. Potrząsnęłam głową i skupiłam się na oglądaniu programu. Wszystko szło idealnie. Ona urocza, mało błyskotliwa, ale urocza. On przystojny, zabawny jak zwykle. Barry opowiadał mało zabawne kawały, jednak widownia co chwila wybuchała śmiechem. Po rzuceniu jednego z gorszych żartów, poprawił muszkę w geście triumfu. Przewróciłam oczami. 
Nagle spoważniał. Popatrzył na Louisa i uśmiechnął się przebiegle.
-"Świetna fryzura, garnitur, seksowna dziewczyna u boku"- w tym momencie towarzyszka Loui'ego uśmiechnęła się szeroko, widać schlebiały jej komplementy prowadzącego- "Ale nas wszystkich zastanawia gdzie podziała się Jackie."
Na plecach poczułam zimny pot. Twarz Louisa przybrała posępny wyraz.
Barry kontynuował.
-"Dałbym sobie uciąć głowę, że zaledwie dwa miesiące temu byliście w sobie niezmiernie zakochani , ty się nawet oświadczyłeś. I po tych zaledwie dwóch miesiącach pojawiasz się z nową, może lepszą dziewczyną i ani słowa o uroczej Jacqueline?"
Louis milczał, pozwalając Barry'emu na coraz śmielsze wywody.
-" To ty zakończyłeś ten związek?! A może to ona cię porzuciła? A może kpisz sobie ze wszystkich fanów i uważasz, że możesz sobie pogrywać?"
- "To zupełnie nie jest tak"- Louis próbował się bronić, jednak Barry był bardzo natarczywy.
-"Więc jak?! Odpowiedz śmiało! Jak jest?!"
-"Ten związek to przeszłość!"- wyrzucił z siebie Louis- "To nie miało sensu, bo nie było miedzy nami uczucia. Nigdy nawet jej nie kochałem, bo jak można kochać kogoś, kogo zna się tak krótko, i jak można kochać kogoś takiego jak ona?"
Zabolało, łzy same spłynęły mi po policzkach.
-"Była uparta, nikogo do siebie nie dopuszczała, może za wyjątkiem pewnego uroczego lekarzyny..."
- "A ona? Kochała ciebie?"
- "Szczerze powiedziawszy mało mnie to obchodzi. Dla mnie Jackie nigdy nie była osobą, z którą mógłbym planować przyszłość, osobą, którą mógłbym szczerze kochać. Proszę was wszystkich widzów, fanów o zrozumienie. Nie można być z kimś, kogo się nie kocha, dlatego to skończyłem. Od teraz Jackie jest tylko wspomnieniem z przeszłości. A przede mną jest przyszłość"- mówiąc to objął czule swoją towarzyszkę.
Barry uśmiechnął się zwycięsko. 
-"Poznaliście prawdę dotyczącą tego nagłego zerwania! Tylko tu, w programie Barry'ego Nikolsona, stara miłość kończy się, by nadeszła nowa! Czas na reklamy, a po przerwie znana trenerka fitness opowie o swoim nowym trybie treningowym."
Siedziałam z oczami mokrymi od łez i tępo wpatrywałam się w ekran. Moim ciałem co chwila wstrząsał dreszcz i marzyłam tylko o tym by zniknąć. Nie obchodziło mnie pewne dokuczanie koleżanek z Akademii ani ciekawskie spojrzenia reporterów, które nastąpią podczas promocji książki. Obchodziło mnie teraz serce, moje było złamane. 
Jednym, szybkim ruchem zerwałam się z kanapy. Chwyciłam telefon leżący na półce. Zwykle nie obchodzi mnie co ludzie o mnie mówią, bo znam receptę na gorzkie słowa- "odwdzięczyć się". Zaczęłam pisać bardzo ostrego sms'a, jednak zaraz przestałam. Usunęłam jego treść i postanowiłam napisać coś zupełnie od serca. 

Miło było zobaczyć cię w programie. Miło było też dowiedzieć się o sobie tylu ciekawych rzeczy... Chciałam napisać jak bardzo cię teraz nienawidzę, ale myślę, że bardziej prawdziwe będzie stwierdzenie, że bardzo cię kocham i myślę, że to zaboli cię bardziej...
Pozdrawiam po raz ostatni.

I wysłałam wiadomość na numer Louisa.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 13

CZYLI O TYM JAK DIANA KENDRICK UŚMIECHNĘŁA SIĘ ZAUROCZONA...

 Siedziałam w pracowni graficznej w Akademii i kończyłam dziesiątą ilustrację. Było już po dwudziestej pierwszej, więc zostałam całkiem sama. Od śmierci Robbiego minęło już trochę czasu. Podobno czas goi rany, ale ja nadal gdzieś głęboko czułam, jak bardzo mi go brakuje. Zawsze marzyłam o byciu ilustratorką książek dla dzieci. Postanowiłam, że połączę przyjemne z pożytecznym i narysuję cykl ilustracji "O małym chłopcu, strasznej chorobie i wielkiej odwadze". Miał to być sposób uczczenia jego pamięci. Miał to być także sposób na zapomnienie o moich uczuciach, na poradzenie sobie z nimi. Rysując cykl całe dnie spędzałam w Akademii. Nie miałam czasu na myślenie o miłości. Był to lek dla niepewnego serca. 
 Nagle poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Zaskoczona uniosłam wzrok. Przede mną stała moja nauczycielka Diana Kendrick i uśmiechała się ciepło.
- A ty znowu tutaj?- zapytała radośnie.
- Jeśli to Pani przeszkadza to skończę...- odpowiedziałam niepewnie.
- Nie. Absolutnie nie- obeszła sztalugę i stanęła ze mną ramię w ramię- Cieszę się, że tak zajmuje cię sztuka. To jest świetne- wskazała dziesiątą ilustrację, przedstawiającą małego, łysego chłopca w błękitnej piżamce siedzącego przy stoliku ze skośnookim rówieśnikiem. Grali w chińczyka w ogrodzie pełnym wiśni.- Dlaczego to rysujesz?- zapytała mierząc wzrokiem sztalugę.
- To hołd. Wie Pani... niedawno odszedł ktoś, kto zasłużył na uczczenie go...
- Mały chłopiec w niebieskiej piżamce- powiedziała to raczej do siebie nie do mnie.
Zapanowała niezręczna cisza.
- Masz ich więcej?- zapytała po chwili profesor Kendrick.
- Tak proszę Pani.
- Mogę je zobaczyć?- zapytała- I nie musisz mówić mi per Pani, a przynajmniej nie po zajęciach. Na imię mi Diana.-uśmiechnęła się przyjacielsko.
Niepewnie podałam jej teczkę z pozostałymi rysunkami. Otworzyła ją i wyciągnęła ilustrację na biurko. Na każdej z nich był Robbie. Na jednej siedział na białym rumaku i bronił swojej pięknej księżniczki. Gdzie indziej był piratem, bo uwielbiał książki o piratach. Na kolejnej jechał wielkim czołgiem prosto w stronę talerza z brukselkami. Nienawidził brukselek. Diana spojrzała na ilustrację czwartą. Mały chłopiec siedział na niej na szpitalnym łóżku. Nie był piratem, żołnierzem ani bohaterem. Spoglądał tęskno w okno a w dłoniach trzymał maleńkie serce. Do niego doczepiona była metka z napisem "Ode mnie, dla ludzi".
- Nie myślałaś, żeby je wydać?- zapytała nadal wpatrując się w obrazek czwarty.
- Ja...- zaczęłam niepewnie, ale naraz mi przerwała.
- Ty... je wydasz! Obiecuję ci to. Mam jednego kolegę w wydawnictwie. Kiedy powiem mu o tych pracach z chęcią znajdzie kogoś kto napisze historię małego chłopca! Pomyśl.. to może przydać się do propagowania badań profilaktycznych...
- Ja..nie jestem pewna czy to dobry pomysł. Te prace chyba się nie nadają.
- Nadają się doskonale. Są idealne. A wiesz dlaczego?
Pokiwałam przecząco głową.
- Bo nie są malowane rękami, tylko sercem- uśmiechnęła się- Idę zadzwonić do kolegi. Zaraz wracam.
Wybiegła z sali, chwytając telefon komórkowy z blatu biurka.
Zajęłam się kończeniem ilustracji.
- Może to faktycznie dobry pomysł?- przekonywałam samą siebie- Może to naprawdę pomoże? Tak, jeśli to ma pomóc to to doskonały pomysł. Jeśli ktoś to kupi, pieniądze pójdą dla szpitala... 
Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. uniosłam wzrok pewna, że to panna Kendrick, jednak moim oczom ukazał się Hugh, agent Louisa.
- Witaj- powiedział chłodno.
Skinęłam głową, patrząc podejrzliwie. Zastanawiało mnie, po co przyszedł.
- Co ty tu robisz?- zapytałam w końcu- Masz jakąś sprawę?
- Tak. Dokładnie tak...- zaczął mówić przymilnym tonem.
- Więc słucham.- odpowiedziałam na tyle chłodno, że jego wyraz twarzy nagle się zmienił. Poprawił granatowy krawat i zbliżył się do mnie.
- Nie mogę zrozumieć..
- Czego?- dałam mu do zrozumienia, że to nie czas na owijanie w bawełnę.
- Wielu rzeczy. Na przykład faktu, że nie ma mnie trzy tygodnie. Rozumiesz? Trzy tygodnie. A ty już złamałaś umowę.
- Pozwiesz mnie za to?- zapytałam buńczucznie- Bo jeśli tak, będziesz musiał wyznać prawdę, całą prawdę i tylko prawdę- zrobiłam bezradny, ironiczny ruch rękoma. 
Uśmiechnął się kpiąco.
- Widzę, że przez te dwa miesiące ktoś bardzo dorósł.
- Nie. Dorosłam w ciągu ostatnich dwóch tygodni. 
Spojrzał na mnie niepewnie.
- Dopiero wczoraj dowiedziałem się, że nie jesteście już razem..- zmienił temat.
- Nigdy nie byliśmy razem- przerwałam mu- Niestety to wszytko było bujdą.
- Niestety? Czyli też coś poczułaś?
- Słucham?
- Poczułaś coś do Louisa. Tak jak on do ciebie.
- Nie do końca...
- Posłuchaj. Do końca umowy został tylko miesiąc rozumiesz? Możesz zmienić zdanie.
- Wątpię. 
- Daj spokój. Zapłacimy ci.
Zabolało, naprawdę zabolało.
- Czy ty naprawdę myślisz, że się tak sprzedam? Że zrobię to za kasę?
- Ok- zrobił pokorną minę- To było okropne.. Przepraszam. Nie powinienem...
- Pomóc w czymś- Diana Kendrick wróciła do klasy.
- Nie, nie już wychodzę...- Hugh obrócił się w stronę nauczycielki i nagle przerwał.
W jego oczach pojawiła się bardzo zauważalna błogość. Nieświadomie oblizał usta i uśmiechnął się promiennie. Na policzki Diany rozlał się rubinowy rumieniec. Uśmiechnęła się i spuściła wzrok.
Stali naprzeciw siebie jak bezradne dzieci. Każde w inny sposób próbowało się odezwać, jednak strach paraliżował ich usta. Po raz pierwszy widziałam, że wygadany Hugh nie potrafi otworzyć ust.
Odchrząknęłam. 
- Diana, poznaj Hugh. Hugh, poznaj Dianę.- powiedziałam w końcu, psując ten zabawny obrazek i przełykając ślinę za każdym razem, gdy nazywałam swoją nauczycielkę po imieniu.
- Miło mi- odezwała się Kendrick, uśmiechając się promiennie.
- Mi także.. Muszę już iść- dodał szybko i przerażony ruszył w stronę drzwi.
Uśmiech na ustach Diany zgasł.
- Hugh!- zawołałam zanim opuścił klasę- Gdzie się wybierasz?
- Na kolację- odpowiedział i spojrzał w moją stronę. Rzuciłam mu jednoznaczne spojrzenie- Diano, nie zechciałabyś pójść ze mną?- wydusił w końcu drżącym głosem- Bardzo nie lubię jeść w samotności, a Jackie pracuje.
- Z przyjemnością- uśmiechnęła się zauroczona.
- To pa Jackie!- zawołał- Ale pamiętaj, jeszcze nie skończyliśmy tej rozmowy.
- Pamiętam- odpowiedziałam.
Diana wychodząc posłała mi bezgłośne "dziękuję".
Jeszcze przez dłuższą chwilę obserwowałam drzwi, którymi wyszli. 
" A więc tak wygląda miłość od pierwszego wejrzenia..."- pomyślałam i zrezygnowana opuściłam głowę na blat biurka.

niedziela, 12 stycznia 2014

AAAAAAAAAAA!
PĘKŁO #5000!
i to dzięki Wam. <3
Jestem naprawdę baaaaardzo wdzięczna za każde, choć pojedyncze wejście.
Teraz czuję ogromną motywację do dalszego prowadzenia stronki.

Jeszcze raz bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie was wszystkie i każdą z osobna! :333

PEACE&LOVE
"M"

czwartek, 9 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 12

CZYLI O TYM JAK PODJĘŁAM DECYZJĘ...

- J-jak t-to?- wyszeptał Louis drżącym głosem.
Ledwie usłyszałam jego słowa, zrobiło mi się słabo, poczułam, że zaraz zemdleję. Cały czas patrzyłam mu w oczy, widziałam w nich przerażenie. Nagle obraz zaczął się rozmywać, czułam, że upadam, potem silne ręce przytrzymujące moje rozdygotane ciało, w końcu tylko ciemność...

Niepewnie otworzyłam oczy. Wszystko było rozmyte, dopiero po chwili doszłam do siebie. Rozejrzałam się dookoła. Ściany wyłożone kafelkami, jaskrawo biały sufit, dwa niewygodne łóżka i stara półka ze rdzewiejącego metalu. Do tego dochodził ohydny zapach leków pomieszanych z środkami do dezynfekcji. Nagle dotarło do mnie. Byłam w szpitalu. Podniosłam głowę z niewygodnej poduszki. W sali, prócz mnie, nie było nikogo. Chciałam zawołać pielęgniarkę, ale głos uwiązł mi w gardle. Przypomniałam sobie co zdarzyło się przed utratą świadomości. Louis był u mnie, zadzwonił telefon, chyba Adam, powiedział, że Robbie nie żyje. Zamknęłam oczy i nerwowo pokręciłam głową. Chciałam odpędzić złe myśli, marzyłam, że to tylko zły sen i że zaraz obudzę się, stanę koło Robbiego i pogramy w Chińczyka, którego tak lubi. Z nadzieją otworzyłam oczy. Nic się nie zmieniło, to nie był sen, to była rzeczywistość.
 Cholernie okrutna rzeczywistość. Robbie był taki malutki. Nie zdążył zrobić tylu rzeczy. Nie nauczył się czytać, ani liczyć, nie zatańczył pierwszego tańca, ani nie zagrał prostej melodii na flecie. Nie zdał egzaminu na prawo jazdy, nie umówił się z dziewczyną na randkę. Nigdy nie spełnił wszystkich marzeń, nigdy się nie zakochał.
 Ciepła łza spłynęła mi po policzku. Otarłam ją wierzchem dłoni, jednak wywołało to odwrotny skutek, zaczęłam płakać mocniej, bez opanowania.
 Zamknięty w czterech ścianach, ze świadomością, że matka go zostawiła, że był niechciany, niepotrzebny. Pozostawiony na łasce lekarzy i pielęgniarek, którzy mając swoje własne życie, nie przejmowali się kolejnym pacjentem.
Zamknęłam oczy. Próbowałam przypomnieć sobie każde spotkanie z Robbiem, każdy szczegół, to jak mrugał, jak wycierał usta malutką serwetką, tylko trochę mniejszą od jego dziecięcej rączki. To jak się uśmiechał. Tak, to był najradośniejszy uśmiech, jaki można sobie wyobrazić. Uśmiech opuszczonego dziecka, mającego świadomość, że nie ma dużo czasu, uśmiech, który zdawał się mówić "Jestem taki szczęśliwy, a ty?"
Nagle dobiegł mnie dźwięk rozmowy. Dwóch mężczyzn rozmawiało ze sobą stojąc pod salą, w której leżałam. Wsłuchałam się mocniej, od razu rozpoznałam głosy Adama i Louisa.
- " Nie rozumiem, jak mogłeś do tego dopuścić..."- Adam mówił wolno i wyraźnie, w jego głosie słychać było oskarżycielski ton.
- " Przecież wiesz, że nie zrobiłem tego specjalnie. Nigdy nie pozwoliłbym, by coś jej się stało"
- "Upadła i uderzyła się w głowę, to mogło skończyć się dużo gorzej niż tylko lekkim wstrząśnieniem mózgu."
Dotarło do mnie dlaczego jestem w szpitalu. W tym momencie przeszył mnie bardzo silny ból w skroni.
- "Złapałem ją, rozumiesz? nie mogłem przewidzieć, że uderzy w tę cholerną balustradę!"- Louis podniósł głos. Bałam się, że któryś nie wytrzyma i rzuci się na drugiego. Jednak zaraz usłyszałam spokojny głos Adama.
- "Masz rację. Nie mogę cię o to obwiniać. Jedno nieszczęście wystarczy, nie chcę się teraz kłócić"
- " Fakt. Uszanujmy pamięć Robbiego..."- Louisowi urwał się głos. Czułam, że zbiera mu się na szloch.
Musiałam tam iść, potrzebował mnie, potrzebowali obaj. Ja także ich potrzebowałam. Spuściłam nogi na ziemię. Moje stopy dotknęły okropnie zimnej posadzki. Chwyciłam szlafrok, który ktoś zostawił na krześle i jednym, płynnym ruchem zerwałam się z materaca. Nie zauważyłam jednak kroplówki przytwierdzonej do mojej dłoni. Pociągnęłam ją na tyle mocno by zakołysać całym stojakiem, który nim się zorientowałam runął na ziemię z okropnym trzaskiem.
- Cholera jasna!- zaklęłam siarczyście.
Louis i Adam zwabieni hałasem wbiegli do sali. Adam, ubrany w kitel lekarski, podbiegł do mnie i uniósł ciężki stelaż w górę i postawił na miejsce. Potem spojrzał na mnie karcąco.
- Powinnaś leżeć, wiesz?
- Wiem. - spojrzałam na niego buntowniczo- Ale jak człowiek zbyt długo leży, to ma zbyt dużo czasu na myślenie. A ja nie chcę teraz myśle...ć.
Naprawdę, nie chciałam się rozpłakać, jednak łzy same spłynęły mi po twarzy. Naraz obaj rzucili się w moim kierunku, chyba chcąc mnie pocieszyć. Jednak zderzyli się ramionami, spojrzeli na siebie wrogo i już otwierali usta, żeby coś powiedzieć, ale wtrąciłam.
- Dziękuję wam. Nie chcę pomocy- nagle coś we mnie pękło. Poczułam, że wzbiera we mnie złość. Byłam zła na nich obu, byłam zła na siebie, ale przede wszystkim byłam zła na los, los, który odebrał mi Robbiego- Nie chcę pomocy przypłaconej kolejną cholernie głupią kłótnią! Nie chcę wyznań miłości, kiedy nie mogę zdecydować, kogo tak naprawdę kocham! Nie chcę obietnic, dobrych rad i rozmów o życiu. Nie chcę znów myśleć nad tym, na którym z was zależy mi bardziej! Nie chcę znów uciekać do rodziców, nie mogąc zdecydować! Wiecie czego chcę?- patrzyli na mnie przerażeni, uspokoiłam głos- Chcę w spokoju powspominać tego malutkiego chłopca, który w jakiś zupełnie niewytłumaczalny sposób, w ciągu zaledwie kilku tygodni zmienił moje życie. Który opowiadał mi o książkach, tak, bardzo dużo mówił o książkach, o przyjaciołach ze szpitala, z którymi czasem się bawił, a najbardziej lubił mówić o miłości. Rozumiecie? On, który prawie w ogóle jej nie zaznał, uważał ją za najpiękniejszą i najważniejszą wartość. Mówił, że kocha wszystkich, bo nie wie kto kocha jego i nie chce nikomu zrobić przykrości brakiem odwzajemnienia...- zamyśliłam się- I ja też tego nie chcę. Dlatego zdecydowałam. Louis- spojrzałam na chłopaka, uniósł wzrok i spojrzał mi głęboko w oczy- Przepraszam, ale muszę zerwać naszą umowę. Muszę zerwać kontakt z wami obojgiem, podjąć decyzję, tak by czyjeś uczucia odwzajemnić. Tak, jak mówił Robbie...