.

.
1D 4ever

środa, 29 stycznia 2014

KONIEC!

Historia Jackie i Louisa właśnie się skończyła...
A ja znów będę tęsknić za bohaterami tego opowiadania. Naprawdę trudno pisać o czymś tyle czasu a potem po prostu zapomnieć, zmienić temat...
Zwłaszcza, że w Jackie znów było dużo ze mnie samej, dlatego myślę, że jeszcze dłuuuugo będę o niej pamiętać!

Już niedługo kolejna historia. Czyli o utalentowanej Hilary i chłopaku z boysbandu! :)))
Mam nadzieję, że troszkę was zachęciłam i nadal będziecie czytać moje historie.

Pozdrawiam Was serdecznie (a przy okazji żegnam Jackie)

PEACE&LOVE
"M"

ROZDZIAŁ 17                 EPILOG

CZYLI O TYM I O TAMTYM...

Od tamtego poranka minęły dwa lata. Dwa lata odkąd ostatni raz go widziałam. Przez ten czas wiele się zmieniło. Skończyłam zaocznie Akademię, wydano kolejną książkę z moimi rysunkami i miałam chłopaka. Naprawdę kochanego fotografa z wielkim talentem. No tak, miałam. Okazuje się, że miłość nie przemija i nie ważne jak bardzo starasz się pokochać kogoś innego, twoje myśli wciąż wracają do tych samych pięknych oczu i ciepłego uśmiechu. Do załamującego się głosu i zapachu wody kolońskiej...

A teraz znów jestem w Londynie. Własnie przed chwilą odebrałam dyplom ukończenia szkoły i list polecający na wydział rysunku Akademii Sztuk Pięknych. Naprawdę miło było znów zobaczyć twarze koleżanek, które z czasem przestały śnić mi się w koszmarach. Wszystkie dojrzały. Nie były już tymi samymi sukami, które jako jedyny cel i rozrywkę obrały sobie dręczenie mojej osoby. Wręcz przeciwnie, były nad wyraz miłe.
- Hej Jack- przy wyjściu zatrzymała mnie Nicola, nigdy nie zwracałam na nią szczególnej uwagi. Dręczyła mnie tak samo jak inne dziewczyny, niczym się nie wyróżniała- Gratulację. Skończyłaś szkołę.
- Tak- odparłam niepewnie- Ty też.. znaczy tobie też gratuluję. 
Już chciałam iść dalej, kiedy mnie zatrzymała.
- Słuchaj... Chciałam przeprosić, naprawdę, jak sobie teraz pomyślę byłam dla ciebie okropna. Najpierw ta sprawa ze sławnym chłopakiem, potem zerwanie.. a ja byłam młoda i głupia...
Zaskoczona uniosłam brwi.
- Okey- ciągnęła- młodsza i ciut głupsza niż teraz.
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Naprawdę nie spodziewałam się tych przeprosin.
- Nic się nie stało. Wiem jak bardzo dwa lata mogą zmienić człowieka...
  Wspomniałam pracę, jaką włożyłam w promowanie badań, rozmowy z chorymi ludźmi i czytanie małym dzieciom książki o przygodach Robbiego. Wszystkie listy od Adama przychodzące każdego miesiąca. No właśnie- Adam. Długo nie mógł pogodzić się z moim odejściem, z tym, że odeszłam bez pożegnania, jednak w końcu mi wybaczył. Przyznał, że darzenie uczuciem dwóch mężczyzn musi być wyjątkowo trudne, zwłaszcza, gdy jeden upierdliwy lekarz zbyt mocno naciska. Zostaliśmy więc przyjaciółmi, takimi prawdziwymi, bez żadnych podtekstów. W zeszłym roku wyjechał do Sudanu na misję. Wreszcie spełnia swoją misję, jest lekarzem, którego potrzebują ludzie. Ben też ułożył sobie życie, nadal się przyjaźnimy, ale ciężko jest radować się ze spędzania czasu z przyjacielem (byłym chłopakiem) i jego nową dziewczyną. Naprawdę lubię Michelle, ale ciężko dostosować mi się do warunków, które stawia.
- Bardzo dojrzałaś przez ten czas- Nicola wyrwała mnie z rozmyślań- I wyładniałaś. Na pewno każdy facet się za tobą ogląda, co? 
- Nie, uwierz, raczej żaden... 
Zastanowiłam się głęboko. Faktycznie bardzo dojrzałam, zmieniłam sposób patrzenia na pewne sprawy. Na przyjaźń, nienawiść...miłość. 
- Daj spokój, przecież widzę jak patrzą się faceci z Akademii- puściła do mnie oczko, jednocześnie dając mi kuksańca w żebra- Długie włosy, ładny makijaż... każdy twój!
Roześmiała się perliście, ale ja już jej nie słuchałam. Z daleka zobaczyłam Hugh. Wysiadł z rodzinnego vana i ruszył w stronę drzwi wejściowych, żeby pomóc pannie Kendrick... wróć pani Diamond dojść do samochodu. Hugh i Diana pobrali się w zeszłym roku. Spojrzałam na nich z zazdrością. Tworzyli parę idealną, a sądząc po rozmiarach brzuszka mojej nauczycielki, para miała niedługo zamienić się w tercet. Zauważyła mnie i pomachała. Uśmiechnęłam się szeroko i odwzajemniłam gest. Hugh widząc zachowanie żony odwrócił się i posłał mi pierwszy w swoim życiu tak ciepły uśmiech. Przyzwyczajona do jego ciemnych, idealnie skrojonych garniturów nie mogłam oderwać wzroku od jego kwiecistej koszuli i bermudów. Pomógł jej wsiąść do auta i odjechali.
- To jak? Wybierzesz się z nami?- zapytała Nicola.
- C-co? Wybacz, zamyśliłam się. Powtórzysz?
- Ehh..okej. Idziemy z laskami na imprezę z okazji zakończenia roku, do tego modnego klubu na placu głównym, dzisiaj jest Festiwal Świateł, więc...
- Festiwal?- nagle przypomniałam sobie ten pamiętny wieczór, gdy próbowałam uchwycić na szkicu te wszystkie światła, gdy Lou po raz pierwszy mnie pocałował.- Ja.. hmmm... dziękuję za propozycję, ale mam już plany. Dzięki raz jeszcze, za wszystko!- przytuliłam ją serdecznie, po raz ostatni spojrzałam na szary budynek Akademii i ruszyłam w stronę przystanku.

Dochodziła północ. Siedziałam na brzegu fontanny i podziwiałam dziesiątki tysięcy kolorowych świateł tworzących najwspanialsze konstrukcje. Jedne ukazywały księżniczki w balowych sukniach, inne tworzyły kształty instrumentów, jeszcze inne słynne budowle. Można było zobaczyć wieżę Eiffla, bramę Brandenburską, czy krzywą wieżę w Pizzie. 
- Wow, z roku na rok są coraz piękniejsze- rozmarzyłam się. Klimat tego miejsca działał na mnie kojąco.
- Zgadzam się- szepnął ktoś za moimi plecami. W tym momencie moje serce stanęło, po plecach spłynął mi zimny pot a ręce drżały niemiłosiernie. Doskonale znałam ten głos, dlatego nie odwracając się szepnęłam:
- Cześć Louis.
Usiadł tuż koło mnie, miał mokre włosy i wilgotne nogawki. Spojrzałam na niego pytająco.
- Siedziałem po drugiej stronie fontanny- wyjaśnił- Potem cię zobaczyłem, nie chciałem marnować czasu, bo... znowu byś zniknęła...
Długo milczeliśmy, za długo. W końcu szepnęłam
- Przepraszam, że wtedy uciekłam. Musiałam, musiałam wszystko s-sobie poukładać.
- I co? Udało się?- uśmiechnął się serdecznie.
- Myślę, że tak. Teraz już doskonale wiem czego chcę.
Ktoś na Placu puścił wolną balladę.
- I co to jest?- zapytał wstając, następnie podał mi dłoń, abym do niego dołączyła- To znaczy... czego chcesz?
Zastanowiłam się dłuższą chwilę, uczucia, które kotłowały się we mnie przez ten cały czas eksplodowały i wreszcie znalazły sobie miejsce.
- Chcę być szczęśliwa... Pomożesz?

czwartek, 23 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 16

CZYLI O TYM, JAK TRUDNO ZAPOMNIEĆ...

Stałam jak wryta z szeroko otwartymi oczami. Kilkukrotnie potrząsałam głową, żeby się ocknąć. Ta sytuacja robiła się coraz bardziej żałosna. Fakt, chciałam dowiedzieć się czemu tak postąpił, ale miałam nadzieję, że zdążę się przygotować na te rozmowę. Tymczasem byłam kompletnie zaskoczona. Odchrząknęłam i przecząco pokręciłam głową. Adam uśmiechnął się zwycięsko.
- To jak?- zapytał Louis, próbując patrzeć mi w oczy, jednak przerażona opuszczałam wzrok.
- Nie zrozumiałeś?- zapytał Adam- Ona nie chce z tobą rozmawiać. 
- Nie ciebie pytam- Louis spojrzał na niego zirytowany.
- Zauważyłem. Przede mną byś się tak nie kajał. Ale może w końcu zejdziesz z drogi? Chcemy przejść.
Louis zbył jego słowa i znów zwrócił się do mnie.
- Jackie proszę, możemy pogadać? To tylko chwila. Obiecuję.
Spojrzałam mu w oczy. Może faktycznie lepiej to wyjaśnić.
- Nie rozumiesz?- wtrącił znów Adam- To przez ciebie nie ma jej teraz w Akademii i zapłakana wraca do domu. Odpuść.
- Jak to?- Lou nie dowierzał jego słowom- Zrobili ci coś? Zrobili ci krzywdę?
- Nie.. - szepnęłam smutno- Ty zrobiłeś...- głos mi się urwał, nie mogłam powiedzieć nic więcej. 
Patrzył na mnie dłuższą chwilę, przełykał ślinę, żeby się nie popłakać. Czułam jego wzruszenie.
- Jackie... proszę..
Westchnęłam, powstrzymując łzy.
- W porządku.
- Jackie- Adam wyglądał na zirytowanego- Naprawdę nie musisz tego robić, wiesz?
- Wiem- odpowiedziałam, patrząc na Louisa- Ale chyba lepiej wyjaśnić to od razu.
Przewrócił oczami. 
- Niczego nie musisz z nim wyjaśniać. Skrzywdził cię i tyle. Nie rozumiesz? Ja się martwię.
- Nie masz o co. Dam sobie radę. Dziękuję za wszystko- stanęłam na palcach i ucałowałam go w policzek.
- Czyli rozumiem, mam sobie iść. 
- Tak będzie lepiej. Muszę to załatwić sama.
- Zadzwoń do mnie po wszystkim- tym razem on ucałował mój policzek, objął mnie lekko i zwrócił się do Louisa, który spuścił wzrok na widok tych czułości.
- Radzę ci nie zrobić jej przykrości. Ja ci nie daruję, tak jak ona.
Po czym odwrócił się i udał w stronę windy.
Między mną i Louisem zapadła niezręczna cisza. Ręce niemiłosiernie mi drżały, kiedy otwierałam mieszkanie.
- Zapraszam- szepnęłam po wygranej walce z zamkiem.
Wszedł do środka, rozejrzał się niepewnie i spojrzał na mnie z nadzieją, że to ja zacznę mówić pierwsza.
Ja jednak milczałam, do czasu.
- To ty chciałeś rozmawiać, więc czemu nic nie mówisz?
Milczał.
- Jezu Louis! Powiedz co masz do powiedzenia i zakończmy ten cyrk- nie chciałam być niegrzeczna, ale jego milczenie doprowadzało mnie do furii. 
- Chciałem..- zaczął w końcu- tylko przeprosić.
- Aha- nie mogłam uwierzyć- Czyli nie mogłeś powiedzieć mi tego przed drzwiami?
- Chciałem też wytłumaczyć...
- Co?- chciałam, żeby był konkretny, nienawidzę owijania w bawełnę.
- Że to nie był mój pomysł, Jackie, ja bym cię nigdy nie skrzywdził.
- Więc czyj? Hugh?
- Nie.. ludzi z wytwórni, Hugh też nie chciał na to przystać, ale nas zmusili. Stwierdzili, że trzeba to zakończyć tak, żebym nie wyszedł na winnego. I chyba się udało. Nie wyszedłem na winnego, tylko, że idioci nie pomyśleli, że będę się czuł winny.
Oparłam się o blat kuchenny.
- Jackie, jesteś dla mnie najważniejsza i jestem kompletnym idiotą, że się na to zgodziłem. Czułem do ciebie żal, ale nie taki, żeby cię skrzywdzić. Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak mam cię teraz przeprosić. Chyba nie ma słów, którymi mógłbym opisać jak podle się teraz czuję i jak bardzo mi na tobie zależy, choć wiem, że na to nie zasługuje.
Czułam jak łzy zaczęły spływać po mojej twarzy.
- Cholera- zaklęłam cicho i otarłam twarz rękawem swetra.
- Jestem skończonym palantem, ale proszę o wybaczenie. Bardzo proszę...
Staliśmy naprzeciw siebie w milczeniu. Czułam jak wszechogarniająca mnie złość ulatuje. Zamiast zastanawiać się nad tym co powinnam mu powiedzieć, ja myślałam tylko o tym, jak bardzo chcę go przytulić, jak bardzo tego potrzebuję.
- A tamta dziewczyna?- zapytałam w końcu.
- Nie wiem. Nawet dobrze jej nie znam. Według wytwórni mieliśmy się w sobie zakochać, ale nie dałem rady. Moje serce jest już zajęte... przez ciebie, jakkolwiek to brzmi- zamyślił się- Naprawdę zakochałem się w dziewczynie z peronu, pięknej, silnej, mającej najpiękniejsze oczy, jakie widziałem.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Louis kontynuował.
- A potem pojawił się jej chłopak i następny adorator. Myślałem, że nie mam żadnych szans, a potem ją pocałowałem, na placu, koło fontanny i zrozumiałem, że jest dla nas nadzieja. Jackie, jest dla nas nadzieja? Nadzieja, że mi wybaczysz?
Przez mokre od łez oczy obserwowałam jego doskonałe usta i zaszklone oczy. 
"Może i jestem kompletną idiotką, ale go pragnę. Tak cholernie mocno go pragnę"-pomyślałam- "Ale nie możemy się ciągle ranić, stawiać muru na drodze do szczęścia, a bez przerwy to robimy".
- Oczywiście, że jest- zbliżyłam się do niego. Teraz staliśmy twarzą w twarz i patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Wreszcie uniosłam prawą rękę, dotknęłam jego policzka. Wtulił się w nią twarzą i ucałował delikatnie. 
- Wybaczam ci- szepnęłam.
Nie pamiętam dobrze tego, co zdarzyło się potem. Chyba mnie namiętnie pocałował. Narzuciłam mu ręce na szyję. Uniósł mnie delikatnie i posadził na oparciu kanapy. Całował po szyi i dekolcie. Zsunął ze mnie sweter i rękaw bluzeczki, całował moje ramiona. Ja dotykałam jego torsu, głaskałam mu plecy i kark. Przywarł do mnie jeszcze mocniej. Gładził to moje uda, to plecy. Rozpięłam jego koszulę i rzuciłam na podłogę. Zapach jego skóry doprowadzał mnie do szaleństwa. Oderwał się od moich ust i popatrzył na mnie wymownie.
Potrząsnęłam twierdząco głową. Chwycił moje pośladki i uniósł mnie w górę. Poszedł wprost do sypialni...

Promienie wschodzącego słońca oświetlały jego twarz. Leżałam i namiętnie wpatrywałam się w refleksy światła, które zostawały na jego skórze. Wczorajszej nocy doznałam największego spełnienia, jednak wiedziałam, że to nie może trwać. Wracając wczoraj z Adamem do domu postanowiłam, że wyjadę. Wielokrotnie chciałam rzucić Akademię, a wczoraj to postanowienie wzmogło się we mnie jeszcze bardziej. Pogładziłam delikatnie policzek Louisa. Tak bardzo chciałam zmienić to postanowienie, ale było za późno. Musiałam wyjechać. Była dopiero szósta, chłopak spał jak zabity. Delikatnie wysunęłam nogi spod kołdry i poszłam spakować swoje rzeczy.
Jeszcze długo stałam w drzwiach sypialni i wpatrywałam się w twarz Louisa. Był idealny. Moje uczucia względem niego były prawdziwe, dlatego nie mogłam pozwolić, żebyśmy znów coś spieprzyli. Chciałam, żebyśmy zostali w naszej pamięci tak doskonali i tak zakochani, jak zeszłej nocy. Podeszłam, pochyliłam się i ucałowałam go delikatnie w usta. Chwyciłam walizki i wyszłam, zostawiając wczoraj za sobą.
Louis obudził się chwilę później. Zdezorientowany moją nieobecnością i brakiem moich rzeczy odnalazł w końcu list, który zostawiłam na poduszce.

Najdroższy,

postanowiłam, że odejdę, bo nie mogę dłużej znieść tego, że kochając się tak bardzo, ranimy się jeszcze bardziej. Zrozum proszę moją decyzję i nie bądź zły. Obiecuję, że gdy tylko poukładam sobie wszystko, odezwę się i wyjaśnię Ci dlaczego tak postąpiłam. Kto wie, może kiedyś oboje dojrzejemy do tego uczucia, przypadkiem spotkamy się w jakimś niespodziewanym miejscu i po prostu będziemy szczęśliwi? 

Ps. Pamiętaj, że Adam nie ma z tym nic wspólnego, nawet nie zdążę się z nim pożegnać.
PPs. Pamiętaj, że cholernie bardzo Cię kocham.

Jackie

Długo wpatrywał się w mój list, w końcu otarł zapłakane oczy i wyszedł, zamykając drzwi.

środa, 22 stycznia 2014

Cześć!
Kolejna część już jest, a ja nadal mam spory dylemat dotyczący bohatera kolejnej historii. Wiele z was prosi o Harry'ego, ale niektóre z kolei uważają, że blogów o Harrym jest wystarczająco dużo.
:)
Jeśli w końcu zdecyduję, który z chłopaków to będzie nie czujcie się zawiedzione, że nie wasz ulubieniec, bo i tak zamierzam napisać coś o wszystkich!

PS. Dziękuję za tak duże zainteresowanie i zaangażowanie tematem :))
      Jesteście wspaniałe.

PEACE&LOVE
"M"

ROZDZIAŁ 15

CZYLI O TYM JAK TRUDNO BYĆ NASTOLATKĄ...

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wierciłam się, zmieniałam pozycję, poprawiałam poduszkę, jednak dręczące mnie myśli nie pozwalały odpłynąć do krainy marzeń. Nie mogłam zrozumieć dlaczego Louis w programie Nikolsona zachował się tak okrutnie. Dlaczego powiedział te wszystkie świństwa, skoro podobno mu na mnie zależało. Nie takiego Louisa znałam, nie takiego kochałam. Odgoniłam smutne myśli. Ułożyłam głowę na poduszkę, łapką mojej ulubionej maskotki otarłam łzy, zamknęłam oczy, wkrótce zasnęłam.

Obudziłam się wcześniej niż zwykle. Mimo godziny piątej nad ranem słońce już wschodziło, szykował się piękny, słoneczny dzień. Ale nie dla mnie. Nad moją głową wisiały ciemne chmury. Założyłam szlafrok, włożyłam tosty do opiekacza i poszłam do łazienki. wzięłam gorący prysznic, ubrałam ulubione ciemne rurki i szary t-shirt z pacyfką. Pół godziny później byłam w drodze do szkoły. Tramwaj jechał wolno, a ja czułam na sobie ciekawskie spojrzenia nastolatków jadących do szkół. Musieli mnie rozpoznać, bo co chwila spoglądali w moim kierunku, szepcząc sobie nawzajem do ucha. Przeszedł mnie dreszcz. Zwykle nie obchodziły mnie plotki, ale tym razem zrobiło mi się po prostu przykro. Wysiadłam na pierwszym przystanku. Postanowiłam, że resztę drogi przejdę pieszo. Był marzec, mimo wciąż jeszcze zimowej aury w powietrzu czuć było wiosnę. Naciągnęłam bardziej kaptur kurtki, nie chciałam, żeby znów ktoś mnie rozpoznał. Na szczęście droga odbyła się bez kłopotów. 
Weszłam do Akademii lekko spóźniona, udałam się do szatni, zdjęłam kurtkę i odwiesiłam na moim stałym miejscu. Było już dziesięć minut po dzwonku. Zapukałam do klasy panny Kendrick i niepewnie uchyliłam drzwi. W klasie zrobiło się cicho.
"Świetnie, pomyślałam, już jestem na językach całej szkoły".
Zauważyłam, że panny Kendrick nie było, udałam się więc wprost do mojego stanowiska. Przez cały czas czułam na sobie spojrzenia koleżanek. Jeśli można tak nazwać podłe larwy czepiające się mnie o każdy szczegół. Dziś dostały kolejny powód, tym razem lepszy, bardziej dotkliwy.
Wypakowałam moje przybory i rozejrzałam się dookoła. Wszyscy odwrócili wzrok.
"Idioci. Myślą, że nie wiem, że wciąż się gapią." 
Byłam wściekła, jednak udawałam, że nie mam pojęcia o co im chodzi. Chwyciłam ołówek i zaczęłam szkicować. Chyba wkurzyłam tym Jenne Moris, najbardziej pustą dziewczynę w Akademii. Myślała chyba, że zacznę się tłumaczyć, lub chociaż przejmę ich zachowaniem. Właśnie zaczęłam wymazywać nierówny kontur, gdy dobiegły mnie dźwięki nagrania z wczorajszego programu. Jakaś żmija puściła to na całą klasę. Przełknęłam ślinę i wróciłam do rysowania, choć czułam, że zbiera mi się na płacz. Punkt kulminacyjny tej żałosnej sceny nastąpił, gdy podgłośniły nagranie podczas wypowiedzi Louisa. 
-"Jak można kochać kogoś takiego jak ona.."- dobiegło do mnie i brzmiało w moich uszach, jak jakaś okropnie słaba piosenka, której nienawidzisz, a jednak znasz na pamięć. 
Nie wytrzymałam. Odwróciłam się i powiedziałam.
- Chcecie czegoś? Czy robicie to tylko z własnej głupoty?!
- O rany!- krzyknęła Moris- Faktycznie nie da się jej kochać!
- O rany!- przedrzeźniałam ją- Faktycznie jesteś tak głupia jak mówią!
- Zamknij się. Myślałaś, że taki koleś jak Louis mógłby cię chcieć? Jesteś naprawdę żałosna. 
- Żałosne jest to, że mimo, że z nim nie jestem nadal mi zazdrościsz.
Zapowietrzyła się. 
- Nie zazdroszczę ci bycia najbardziej rozpoznawaną kretynką w mieście.
Roześmiałam się.
- Czyli znów cię w czymś pobiłam, dotychczas ty byłaś największą idiotką.
Popatrzyła na mnie z nienawiścią i już chciała coś powiedzieć, ale byłam szybsza.
- Wiesz co tak naprawdę cię boli? To, że wolałabyś, żeby Louis mówił o tobie, nie ważne co, byleby mówił. 
Chwyciłam swój plecak i dumnie wymaszerowałam z klasy, mijając w wejściu pannę Kendrick, która tylko spojrzała na mnie ze zrozumieniem. Słyszałam gwar za sobą. Gdy zamknęły się drzwi nie wytrzymałam, rozpłakałam się na dobre. Oparłam się o ścianę i bezsilnie zjechałam po niej na ziemię. Nagle usłyszałam nad sobą czyiś głos. Podniosłam wzrok, ocierając łzy. To był Derek, chłopak Jenny. Pochylił się nade mną i szepnął.
- Potrzebujesz pomocy?
Spojrzałam na niego niepewnie. Jak to możliwe, że ona, taka podła małpa, chodziła z kimś takim jak on. Jednak przeliczyłam się, bo zaraz uśmiechnął się szyderczo.
- Pytam, bo twój sławny chłopak już ci nie pomoże szmato.
Uśmiechnęłam się hardo. 
- Tak, jednak cholernie do siebie pasujecie- syknęłam- Głupia i głupszy...
Derek chciał na mnie nakrzyczeć, ale przerwał mu czyiś głos. Bardzo znajomy głos.
- Skoro jej sławny chłopak nie pomoże, ja to zrobię.- Adam stał tuż za Derekiem i uśmiechał się przyjaźnie- Możesz już iść. 
Derek spojrzał na mnie z wściekłością i poszedł w stronę sali gimnastycznej.
- Wszystko ok?- zapytał Adam.
Pokiwałam twierdząco, a zaraz potem rozpłakałam się jeszcze bardziej.
- Nie, chyba nie ok.
- Chodź, odwiozę cię do domu. 
- Nie rób sobie kłopotu, dam radę.
- Daj spokój to żaden kłopot.
Pomógł mi wstać, objął mnie ramieniem i zaprowadził do swojego auta. Siedzieliśmy w milczeniu, dopóki się nie uspokoiłam.
- Właściwie, co ty tu robisz?
- Chciałem z tobą porozmawiać, widziałem program, musi ci być ciężko. Nie sądziłem jednak, że znajdę cię nękaną przez jakiegoś gówniarza.
Uśmiechnęłam się blado. Spojrzałam na Adama.
- Dlaczego... czemu on mi to zrobił?
Rozejrzał się dookoła, jakby szukał odpowiedzi. W końcu nachylił się do mnie, ucałował mnie w czoło i szepnął:
- Nie wiem... Naprawdę.
Przytuliłam go mocno.
- Mam dosyć Akademii. Zawsze były dla mnie wredne, ale teraz przekroczyły granice. Lepiej będzie jeśli odejdę.
- O nie. Nie rezygnuj z marzeń przez jakieś zołzy. Skończysz szkołę i będziesz robić co chcesz, rozumiesz?
- Obiecujesz?
- Tak.

Zaparkował samochód pod moim blokiem. Wjechaliśmy windą na piętro. Na schodach koło moich drzwi siedział jakiś mężczyzna. Gdy znaleźliśmy się wystarczająco blisko rozpoznałam go.
- Cześć Jackie. Przyszedłem porozmawiać- Louis patrzył na mnie z nadzieją...

sobota, 18 stycznia 2014

Ufff... zajęło mi to sporo czasu, ale jest kolejna część! :))
Bardzo was wszystkie przepraszam, że trwało to tak długo, ale mam teraz nawał obowiązków.
Bardzo proszę, piszcie co myślicie, tym bardziej, że historia Jackie pomału dobiega końca.

Chcecie, żebym dalej prowadziła bloga? Jeśli tak, to który członek zespołu powinien zostać bohaterem kolejnej historii?
Liczę na wasze szczere opinie.
Pozdrawiam i ściskam serdecznie.

PEACE&LOVE
"M"

ROZDZIAŁ 14

CZYLI O TYM, JAK WSZYSTKO SIĘ SPIEPRZYŁO... 

 Przez ostatnie dwa miesiące tyle się wydarzyło. Przyjaciel, o którym mówiła moja nauczycielka faktycznie był zainteresowany wydaniem książki. Nazywał się Dave Kean i jego córeczka również chorowała na nowotwór, dlatego chciał ustrzec innych rodziców, namówić świat do robienia badań. Historia małego chłopca poruszyła wiele serc. Na wielu osobach wymogła wizytę u lekarza, a ja otrzymałam kilka ofert z wydawnictw. Moje marzenie o byciu profesjonalną ilustratorką zaczęło się spełniać.
 Diana Kendrick i Hugh dogadywali się wspaniale. Ona była promienna, roześmiana. On, mimo szczerej niechęci do mojej osoby, bywał całkiem miły i uroczy. Po Akademii chodziły plotki, że wkrótce się pobiorą.
" W sumie, czemu nie?"- myślałam- "Należy im się szczęście".
Wielokrotnie widziałam jak przychodził do niej w porze lunchu. Uśmiechał się szarmancko, nalewając coli do szklanki i wykładając na talerze sałatkę domowej roboty. Podobno był świetnym kucharzem i niesamowitym mężczyzną. A przynajmniej tak panna Kendrick opisywała go na każdych zajęciach rysunku. 
 W moim życiu uczuciowym nic się nie zmieniło. Niekiedy przyłapywałam się na tym, że myślę o Louisie. Znałam go niecałe dwa miesiące, nasz związek był wymyślony, a jednak czułam jak bardzo mi go brakuje. Jak bardzo chciałabym mieć go przy sobie, gładzić jego lekko spocone ze zdenerwowania dłonie, czuć zapach jego ulubionej wody kolońskiej i słyszeć lekkie załamywanie jego głosu. Musiałam oswoić się i z myślą, że się w nim zakochałam i z tą, że podczas naszej ostatniej rozmowy w szpitalu odrzuciłam go.
 Zamknęłam oczy i oparłam głowę o zgiętą w pięść dłoń. W tej chwili chciałabym mieć wehikuł czasu, który przeniósłby mnie do tamtego feralnego dnia i zmienił bieg mojego życia. 
"Ty głupia, głupia idiotko"- karciłam siebie w myślach- "Przecież powiedział ci, że cię kocha!"
Wielokrotnie chciałam z nim porozmawiać, napisać do niego, ale za każdym razem ogarniał mnie strach. To ja wszystko spieprzyłam, nie miałam już czego szukać przy jego boku.
Wiedziałam już którego z nich kocham, a jednak moje myśli często wracały też do Adama. Podczas moich wizyt w szpitalu często rozmawialiśmy. O życiu, problemach, miłości. O wszystkim. Coś w Adamie sprawiało, że czułam się przy nim bezpieczna. Tylko jak mogłam pomylić poczucie bezpieczeństwa z miłością...
- Trudno. Stało się- powiedziałam, próbując się przekonać. Jednak w głębi duszy nadal myślałam o wyznaniu moich uczuć. Chyba wreszcie byłam na to gotowa.
Spojrzałam na zegarek. Było już po ósmej. Rozsiadłam się wygodniej na kanapie, chwyciłam pilot i włączyłam telewizor, który ostatnimi czasy był moim najlepszym kompanem samotnych wieczorów.
Akurat leciał program Barry'ego Nikolsona. Mimowolnie uśmiechnęłam się na widok jego poprawionej chirurgicznie twarzy. Lubiłam tego gościa. 
Wstałam, żeby odgrzać moją ulubioną lasagne z pudełka. Byłam już w kuchni, gdy doleciały do mnie słowa Barry'ego:
-"Panie i panowie! Louis Tomlinson i jego urocza dziewczyna!"
Pudełko z lasagne' ią wypadło mi z rąk i z hukiem runęło na podłodze. Rzuciłam tylko okiem na brudne kafelki i pobiegłam do salonu. Z szybkością błyskawicy znalazłam się na kanapie. Na ekranie zobaczyłam uśmiechniętą twarz Loui'ego. Moje serce zapiekło, jeszcze silniejszy ból pojawił się jednak, gdy zobaczyłam siedzącą u jego boku uroczą brunetkę. Miała pięknie wyrzeźbione kości policzkowe, pełne usta koloru brzoskwini i spory biust. Mimowolnie zerknęłam na moją klatkę piersiową. 
- Zdecydowanie biust poniżej średniej- westchnęłam zrezygnowana.
Barry rzucił drobny komplement dotyczący jej stroju. Faktycznie zielona sukienka pięknie leżała na jej idealnym ciele modelki.
Poczułam ukłucie zazdrości, jednak po raz kolejny przypomniałam sobie, że to z mojej winy nie siedzę tam teraz koło niego, że ma prawo do szczęścia. Tylko jedno pytanie nie dawało mi spokoju, skoro kochał mnie tak bardzo jak mówił, dlaczego zapomniał o mnie tak szybko...
Moja twarz skrzywiła się w brzydkim grymasie. Potrząsnęłam głową i skupiłam się na oglądaniu programu. Wszystko szło idealnie. Ona urocza, mało błyskotliwa, ale urocza. On przystojny, zabawny jak zwykle. Barry opowiadał mało zabawne kawały, jednak widownia co chwila wybuchała śmiechem. Po rzuceniu jednego z gorszych żartów, poprawił muszkę w geście triumfu. Przewróciłam oczami. 
Nagle spoważniał. Popatrzył na Louisa i uśmiechnął się przebiegle.
-"Świetna fryzura, garnitur, seksowna dziewczyna u boku"- w tym momencie towarzyszka Loui'ego uśmiechnęła się szeroko, widać schlebiały jej komplementy prowadzącego- "Ale nas wszystkich zastanawia gdzie podziała się Jackie."
Na plecach poczułam zimny pot. Twarz Louisa przybrała posępny wyraz.
Barry kontynuował.
-"Dałbym sobie uciąć głowę, że zaledwie dwa miesiące temu byliście w sobie niezmiernie zakochani , ty się nawet oświadczyłeś. I po tych zaledwie dwóch miesiącach pojawiasz się z nową, może lepszą dziewczyną i ani słowa o uroczej Jacqueline?"
Louis milczał, pozwalając Barry'emu na coraz śmielsze wywody.
-" To ty zakończyłeś ten związek?! A może to ona cię porzuciła? A może kpisz sobie ze wszystkich fanów i uważasz, że możesz sobie pogrywać?"
- "To zupełnie nie jest tak"- Louis próbował się bronić, jednak Barry był bardzo natarczywy.
-"Więc jak?! Odpowiedz śmiało! Jak jest?!"
-"Ten związek to przeszłość!"- wyrzucił z siebie Louis- "To nie miało sensu, bo nie było miedzy nami uczucia. Nigdy nawet jej nie kochałem, bo jak można kochać kogoś, kogo zna się tak krótko, i jak można kochać kogoś takiego jak ona?"
Zabolało, łzy same spłynęły mi po policzkach.
-"Była uparta, nikogo do siebie nie dopuszczała, może za wyjątkiem pewnego uroczego lekarzyny..."
- "A ona? Kochała ciebie?"
- "Szczerze powiedziawszy mało mnie to obchodzi. Dla mnie Jackie nigdy nie była osobą, z którą mógłbym planować przyszłość, osobą, którą mógłbym szczerze kochać. Proszę was wszystkich widzów, fanów o zrozumienie. Nie można być z kimś, kogo się nie kocha, dlatego to skończyłem. Od teraz Jackie jest tylko wspomnieniem z przeszłości. A przede mną jest przyszłość"- mówiąc to objął czule swoją towarzyszkę.
Barry uśmiechnął się zwycięsko. 
-"Poznaliście prawdę dotyczącą tego nagłego zerwania! Tylko tu, w programie Barry'ego Nikolsona, stara miłość kończy się, by nadeszła nowa! Czas na reklamy, a po przerwie znana trenerka fitness opowie o swoim nowym trybie treningowym."
Siedziałam z oczami mokrymi od łez i tępo wpatrywałam się w ekran. Moim ciałem co chwila wstrząsał dreszcz i marzyłam tylko o tym by zniknąć. Nie obchodziło mnie pewne dokuczanie koleżanek z Akademii ani ciekawskie spojrzenia reporterów, które nastąpią podczas promocji książki. Obchodziło mnie teraz serce, moje było złamane. 
Jednym, szybkim ruchem zerwałam się z kanapy. Chwyciłam telefon leżący na półce. Zwykle nie obchodzi mnie co ludzie o mnie mówią, bo znam receptę na gorzkie słowa- "odwdzięczyć się". Zaczęłam pisać bardzo ostrego sms'a, jednak zaraz przestałam. Usunęłam jego treść i postanowiłam napisać coś zupełnie od serca. 

Miło było zobaczyć cię w programie. Miło było też dowiedzieć się o sobie tylu ciekawych rzeczy... Chciałam napisać jak bardzo cię teraz nienawidzę, ale myślę, że bardziej prawdziwe będzie stwierdzenie, że bardzo cię kocham i myślę, że to zaboli cię bardziej...
Pozdrawiam po raz ostatni.

I wysłałam wiadomość na numer Louisa.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 13

CZYLI O TYM JAK DIANA KENDRICK UŚMIECHNĘŁA SIĘ ZAUROCZONA...

 Siedziałam w pracowni graficznej w Akademii i kończyłam dziesiątą ilustrację. Było już po dwudziestej pierwszej, więc zostałam całkiem sama. Od śmierci Robbiego minęło już trochę czasu. Podobno czas goi rany, ale ja nadal gdzieś głęboko czułam, jak bardzo mi go brakuje. Zawsze marzyłam o byciu ilustratorką książek dla dzieci. Postanowiłam, że połączę przyjemne z pożytecznym i narysuję cykl ilustracji "O małym chłopcu, strasznej chorobie i wielkiej odwadze". Miał to być sposób uczczenia jego pamięci. Miał to być także sposób na zapomnienie o moich uczuciach, na poradzenie sobie z nimi. Rysując cykl całe dnie spędzałam w Akademii. Nie miałam czasu na myślenie o miłości. Był to lek dla niepewnego serca. 
 Nagle poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Zaskoczona uniosłam wzrok. Przede mną stała moja nauczycielka Diana Kendrick i uśmiechała się ciepło.
- A ty znowu tutaj?- zapytała radośnie.
- Jeśli to Pani przeszkadza to skończę...- odpowiedziałam niepewnie.
- Nie. Absolutnie nie- obeszła sztalugę i stanęła ze mną ramię w ramię- Cieszę się, że tak zajmuje cię sztuka. To jest świetne- wskazała dziesiątą ilustrację, przedstawiającą małego, łysego chłopca w błękitnej piżamce siedzącego przy stoliku ze skośnookim rówieśnikiem. Grali w chińczyka w ogrodzie pełnym wiśni.- Dlaczego to rysujesz?- zapytała mierząc wzrokiem sztalugę.
- To hołd. Wie Pani... niedawno odszedł ktoś, kto zasłużył na uczczenie go...
- Mały chłopiec w niebieskiej piżamce- powiedziała to raczej do siebie nie do mnie.
Zapanowała niezręczna cisza.
- Masz ich więcej?- zapytała po chwili profesor Kendrick.
- Tak proszę Pani.
- Mogę je zobaczyć?- zapytała- I nie musisz mówić mi per Pani, a przynajmniej nie po zajęciach. Na imię mi Diana.-uśmiechnęła się przyjacielsko.
Niepewnie podałam jej teczkę z pozostałymi rysunkami. Otworzyła ją i wyciągnęła ilustrację na biurko. Na każdej z nich był Robbie. Na jednej siedział na białym rumaku i bronił swojej pięknej księżniczki. Gdzie indziej był piratem, bo uwielbiał książki o piratach. Na kolejnej jechał wielkim czołgiem prosto w stronę talerza z brukselkami. Nienawidził brukselek. Diana spojrzała na ilustrację czwartą. Mały chłopiec siedział na niej na szpitalnym łóżku. Nie był piratem, żołnierzem ani bohaterem. Spoglądał tęskno w okno a w dłoniach trzymał maleńkie serce. Do niego doczepiona była metka z napisem "Ode mnie, dla ludzi".
- Nie myślałaś, żeby je wydać?- zapytała nadal wpatrując się w obrazek czwarty.
- Ja...- zaczęłam niepewnie, ale naraz mi przerwała.
- Ty... je wydasz! Obiecuję ci to. Mam jednego kolegę w wydawnictwie. Kiedy powiem mu o tych pracach z chęcią znajdzie kogoś kto napisze historię małego chłopca! Pomyśl.. to może przydać się do propagowania badań profilaktycznych...
- Ja..nie jestem pewna czy to dobry pomysł. Te prace chyba się nie nadają.
- Nadają się doskonale. Są idealne. A wiesz dlaczego?
Pokiwałam przecząco głową.
- Bo nie są malowane rękami, tylko sercem- uśmiechnęła się- Idę zadzwonić do kolegi. Zaraz wracam.
Wybiegła z sali, chwytając telefon komórkowy z blatu biurka.
Zajęłam się kończeniem ilustracji.
- Może to faktycznie dobry pomysł?- przekonywałam samą siebie- Może to naprawdę pomoże? Tak, jeśli to ma pomóc to to doskonały pomysł. Jeśli ktoś to kupi, pieniądze pójdą dla szpitala... 
Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. uniosłam wzrok pewna, że to panna Kendrick, jednak moim oczom ukazał się Hugh, agent Louisa.
- Witaj- powiedział chłodno.
Skinęłam głową, patrząc podejrzliwie. Zastanawiało mnie, po co przyszedł.
- Co ty tu robisz?- zapytałam w końcu- Masz jakąś sprawę?
- Tak. Dokładnie tak...- zaczął mówić przymilnym tonem.
- Więc słucham.- odpowiedziałam na tyle chłodno, że jego wyraz twarzy nagle się zmienił. Poprawił granatowy krawat i zbliżył się do mnie.
- Nie mogę zrozumieć..
- Czego?- dałam mu do zrozumienia, że to nie czas na owijanie w bawełnę.
- Wielu rzeczy. Na przykład faktu, że nie ma mnie trzy tygodnie. Rozumiesz? Trzy tygodnie. A ty już złamałaś umowę.
- Pozwiesz mnie za to?- zapytałam buńczucznie- Bo jeśli tak, będziesz musiał wyznać prawdę, całą prawdę i tylko prawdę- zrobiłam bezradny, ironiczny ruch rękoma. 
Uśmiechnął się kpiąco.
- Widzę, że przez te dwa miesiące ktoś bardzo dorósł.
- Nie. Dorosłam w ciągu ostatnich dwóch tygodni. 
Spojrzał na mnie niepewnie.
- Dopiero wczoraj dowiedziałem się, że nie jesteście już razem..- zmienił temat.
- Nigdy nie byliśmy razem- przerwałam mu- Niestety to wszytko było bujdą.
- Niestety? Czyli też coś poczułaś?
- Słucham?
- Poczułaś coś do Louisa. Tak jak on do ciebie.
- Nie do końca...
- Posłuchaj. Do końca umowy został tylko miesiąc rozumiesz? Możesz zmienić zdanie.
- Wątpię. 
- Daj spokój. Zapłacimy ci.
Zabolało, naprawdę zabolało.
- Czy ty naprawdę myślisz, że się tak sprzedam? Że zrobię to za kasę?
- Ok- zrobił pokorną minę- To było okropne.. Przepraszam. Nie powinienem...
- Pomóc w czymś- Diana Kendrick wróciła do klasy.
- Nie, nie już wychodzę...- Hugh obrócił się w stronę nauczycielki i nagle przerwał.
W jego oczach pojawiła się bardzo zauważalna błogość. Nieświadomie oblizał usta i uśmiechnął się promiennie. Na policzki Diany rozlał się rubinowy rumieniec. Uśmiechnęła się i spuściła wzrok.
Stali naprzeciw siebie jak bezradne dzieci. Każde w inny sposób próbowało się odezwać, jednak strach paraliżował ich usta. Po raz pierwszy widziałam, że wygadany Hugh nie potrafi otworzyć ust.
Odchrząknęłam. 
- Diana, poznaj Hugh. Hugh, poznaj Dianę.- powiedziałam w końcu, psując ten zabawny obrazek i przełykając ślinę za każdym razem, gdy nazywałam swoją nauczycielkę po imieniu.
- Miło mi- odezwała się Kendrick, uśmiechając się promiennie.
- Mi także.. Muszę już iść- dodał szybko i przerażony ruszył w stronę drzwi.
Uśmiech na ustach Diany zgasł.
- Hugh!- zawołałam zanim opuścił klasę- Gdzie się wybierasz?
- Na kolację- odpowiedział i spojrzał w moją stronę. Rzuciłam mu jednoznaczne spojrzenie- Diano, nie zechciałabyś pójść ze mną?- wydusił w końcu drżącym głosem- Bardzo nie lubię jeść w samotności, a Jackie pracuje.
- Z przyjemnością- uśmiechnęła się zauroczona.
- To pa Jackie!- zawołał- Ale pamiętaj, jeszcze nie skończyliśmy tej rozmowy.
- Pamiętam- odpowiedziałam.
Diana wychodząc posłała mi bezgłośne "dziękuję".
Jeszcze przez dłuższą chwilę obserwowałam drzwi, którymi wyszli. 
" A więc tak wygląda miłość od pierwszego wejrzenia..."- pomyślałam i zrezygnowana opuściłam głowę na blat biurka.

niedziela, 12 stycznia 2014

AAAAAAAAAAA!
PĘKŁO #5000!
i to dzięki Wam. <3
Jestem naprawdę baaaaardzo wdzięczna za każde, choć pojedyncze wejście.
Teraz czuję ogromną motywację do dalszego prowadzenia stronki.

Jeszcze raz bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie was wszystkie i każdą z osobna! :333

PEACE&LOVE
"M"

czwartek, 9 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 12

CZYLI O TYM JAK PODJĘŁAM DECYZJĘ...

- J-jak t-to?- wyszeptał Louis drżącym głosem.
Ledwie usłyszałam jego słowa, zrobiło mi się słabo, poczułam, że zaraz zemdleję. Cały czas patrzyłam mu w oczy, widziałam w nich przerażenie. Nagle obraz zaczął się rozmywać, czułam, że upadam, potem silne ręce przytrzymujące moje rozdygotane ciało, w końcu tylko ciemność...

Niepewnie otworzyłam oczy. Wszystko było rozmyte, dopiero po chwili doszłam do siebie. Rozejrzałam się dookoła. Ściany wyłożone kafelkami, jaskrawo biały sufit, dwa niewygodne łóżka i stara półka ze rdzewiejącego metalu. Do tego dochodził ohydny zapach leków pomieszanych z środkami do dezynfekcji. Nagle dotarło do mnie. Byłam w szpitalu. Podniosłam głowę z niewygodnej poduszki. W sali, prócz mnie, nie było nikogo. Chciałam zawołać pielęgniarkę, ale głos uwiązł mi w gardle. Przypomniałam sobie co zdarzyło się przed utratą świadomości. Louis był u mnie, zadzwonił telefon, chyba Adam, powiedział, że Robbie nie żyje. Zamknęłam oczy i nerwowo pokręciłam głową. Chciałam odpędzić złe myśli, marzyłam, że to tylko zły sen i że zaraz obudzę się, stanę koło Robbiego i pogramy w Chińczyka, którego tak lubi. Z nadzieją otworzyłam oczy. Nic się nie zmieniło, to nie był sen, to była rzeczywistość.
 Cholernie okrutna rzeczywistość. Robbie był taki malutki. Nie zdążył zrobić tylu rzeczy. Nie nauczył się czytać, ani liczyć, nie zatańczył pierwszego tańca, ani nie zagrał prostej melodii na flecie. Nie zdał egzaminu na prawo jazdy, nie umówił się z dziewczyną na randkę. Nigdy nie spełnił wszystkich marzeń, nigdy się nie zakochał.
 Ciepła łza spłynęła mi po policzku. Otarłam ją wierzchem dłoni, jednak wywołało to odwrotny skutek, zaczęłam płakać mocniej, bez opanowania.
 Zamknięty w czterech ścianach, ze świadomością, że matka go zostawiła, że był niechciany, niepotrzebny. Pozostawiony na łasce lekarzy i pielęgniarek, którzy mając swoje własne życie, nie przejmowali się kolejnym pacjentem.
Zamknęłam oczy. Próbowałam przypomnieć sobie każde spotkanie z Robbiem, każdy szczegół, to jak mrugał, jak wycierał usta malutką serwetką, tylko trochę mniejszą od jego dziecięcej rączki. To jak się uśmiechał. Tak, to był najradośniejszy uśmiech, jaki można sobie wyobrazić. Uśmiech opuszczonego dziecka, mającego świadomość, że nie ma dużo czasu, uśmiech, który zdawał się mówić "Jestem taki szczęśliwy, a ty?"
Nagle dobiegł mnie dźwięk rozmowy. Dwóch mężczyzn rozmawiało ze sobą stojąc pod salą, w której leżałam. Wsłuchałam się mocniej, od razu rozpoznałam głosy Adama i Louisa.
- " Nie rozumiem, jak mogłeś do tego dopuścić..."- Adam mówił wolno i wyraźnie, w jego głosie słychać było oskarżycielski ton.
- " Przecież wiesz, że nie zrobiłem tego specjalnie. Nigdy nie pozwoliłbym, by coś jej się stało"
- "Upadła i uderzyła się w głowę, to mogło skończyć się dużo gorzej niż tylko lekkim wstrząśnieniem mózgu."
Dotarło do mnie dlaczego jestem w szpitalu. W tym momencie przeszył mnie bardzo silny ból w skroni.
- "Złapałem ją, rozumiesz? nie mogłem przewidzieć, że uderzy w tę cholerną balustradę!"- Louis podniósł głos. Bałam się, że któryś nie wytrzyma i rzuci się na drugiego. Jednak zaraz usłyszałam spokojny głos Adama.
- "Masz rację. Nie mogę cię o to obwiniać. Jedno nieszczęście wystarczy, nie chcę się teraz kłócić"
- " Fakt. Uszanujmy pamięć Robbiego..."- Louisowi urwał się głos. Czułam, że zbiera mu się na szloch.
Musiałam tam iść, potrzebował mnie, potrzebowali obaj. Ja także ich potrzebowałam. Spuściłam nogi na ziemię. Moje stopy dotknęły okropnie zimnej posadzki. Chwyciłam szlafrok, który ktoś zostawił na krześle i jednym, płynnym ruchem zerwałam się z materaca. Nie zauważyłam jednak kroplówki przytwierdzonej do mojej dłoni. Pociągnęłam ją na tyle mocno by zakołysać całym stojakiem, który nim się zorientowałam runął na ziemię z okropnym trzaskiem.
- Cholera jasna!- zaklęłam siarczyście.
Louis i Adam zwabieni hałasem wbiegli do sali. Adam, ubrany w kitel lekarski, podbiegł do mnie i uniósł ciężki stelaż w górę i postawił na miejsce. Potem spojrzał na mnie karcąco.
- Powinnaś leżeć, wiesz?
- Wiem. - spojrzałam na niego buntowniczo- Ale jak człowiek zbyt długo leży, to ma zbyt dużo czasu na myślenie. A ja nie chcę teraz myśle...ć.
Naprawdę, nie chciałam się rozpłakać, jednak łzy same spłynęły mi po twarzy. Naraz obaj rzucili się w moim kierunku, chyba chcąc mnie pocieszyć. Jednak zderzyli się ramionami, spojrzeli na siebie wrogo i już otwierali usta, żeby coś powiedzieć, ale wtrąciłam.
- Dziękuję wam. Nie chcę pomocy- nagle coś we mnie pękło. Poczułam, że wzbiera we mnie złość. Byłam zła na nich obu, byłam zła na siebie, ale przede wszystkim byłam zła na los, los, który odebrał mi Robbiego- Nie chcę pomocy przypłaconej kolejną cholernie głupią kłótnią! Nie chcę wyznań miłości, kiedy nie mogę zdecydować, kogo tak naprawdę kocham! Nie chcę obietnic, dobrych rad i rozmów o życiu. Nie chcę znów myśleć nad tym, na którym z was zależy mi bardziej! Nie chcę znów uciekać do rodziców, nie mogąc zdecydować! Wiecie czego chcę?- patrzyli na mnie przerażeni, uspokoiłam głos- Chcę w spokoju powspominać tego malutkiego chłopca, który w jakiś zupełnie niewytłumaczalny sposób, w ciągu zaledwie kilku tygodni zmienił moje życie. Który opowiadał mi o książkach, tak, bardzo dużo mówił o książkach, o przyjaciołach ze szpitala, z którymi czasem się bawił, a najbardziej lubił mówić o miłości. Rozumiecie? On, który prawie w ogóle jej nie zaznał, uważał ją za najpiękniejszą i najważniejszą wartość. Mówił, że kocha wszystkich, bo nie wie kto kocha jego i nie chce nikomu zrobić przykrości brakiem odwzajemnienia...- zamyśliłam się- I ja też tego nie chcę. Dlatego zdecydowałam. Louis- spojrzałam na chłopaka, uniósł wzrok i spojrzał mi głęboko w oczy- Przepraszam, ale muszę zerwać naszą umowę. Muszę zerwać kontakt z wami obojgiem, podjąć decyzję, tak by czyjeś uczucia odwzajemnić. Tak, jak mówił Robbie...

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Witajcie!

Mamy nowy rok, więc i nowe marzenia. Jednym z moich jest prowadzenie kolejnego bloga, ale póki co muszę odpuścić( ze względu na brak czasu) i skupić się na prowadzeniu BestPageEver. Nie jest to jednak wyrzeczenie, bo naprawdę uwielbiam dla was pisać :).

Dlatego mam do Was ogromną prośbę!
Polećcie mnie proszę wszystkim zaprzyjaźnionym fankom 1D! I spróbujmy do końca tygodnia dobić 5000 wyświetleń! to trudne zadanie i jeśli się nie uda.. trudno.
Z góry dziękuję za pomoc!

PEACE&LOVE
"M"

niedziela, 5 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 11 

CZYLI O TYM JAK ROZMAWIAŁAM O MIŁOŚCI Z BYŁYM CHŁOPAKIEM

Siedziałam na schodach w korytarzu i niecierpliwie stukałam palcami o balustradę, co chwila zerkając w stronę drzwi. Ben miał pojawić się tu za chwilę, a ja okropnie się denerwowałam. Nie miałam pewności, że mi wybaczył, ani pojęcia jak się zachować. Zrezygnowana oparłam głowę o balustradę i zamknęłam oczy. Przytłaczały mnie moje własne myśli. Bezustannie myślałam o ostatnim miesiącu, o wszystkim co się w tym czasie wydarzyło, o ludziach, których poznałam, o tych, których pokochałam. Moje rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Jego dźwięk odbił się echem w mojej głowie. Zaskoczona otworzyłam szeroko oczy, zerwałam się ze schodów i otworzyłam drzwi.
- Cześć- powiedziałam entuzjastycznie, ale mój zapał zgasł, gdy tylko zobaczyłam wyraz twarzy Bena.
- Cześć- odpowiedział. W jego głosie wyczułam zaskoczenie pomieszane ze smutkiem- Nie mówiłaś, że przyjedziesz.
- Nie rozmawiamy ze sobą, pamiętasz? Mimo, że mieliśmy być przyjaciółmi- mój głos zadrżał. Zebrało mi się na łzy.
Ben uśmiechnął się szeroko.
- Wiesz co? Masz rację. To zerwanie to była nasza wspólna wina, wspólna decyzja... Nie mam prawa cię za nic obwiniać- mocno mnie przytulił- Wesołych Walentynek!
- Walentynek?- dopiero dotarło do mnie, co mówił. Zupełnie zapomniałam, że dziś jest czternasty luty- Tobie również. Mnóstwo miłości!- ucałowałam go w policzek. 
W tym momencie z pokoju wyszli moi rodzice. Oboje elegancko ubrani, w szampańskich nastrojach.
- To my uciekamy skarbie- powiedziała mama, całując mnie na do widzenia.
- Gdzie uciekacie? Mieliśmy oglądać mecz...
- Przecież mamy Walentynki- wtrącił tata- Naszą rocznicę.
Faktycznie. Moi rodzice pobrali się czternastego lutego. W przeciwieństwie do mnie, mało romantycznej i niezbyt wrażliwej duszy, byli romantykami. Zawsze zastanawiali się jak to jest możliwe, że będąc artystką, nie jestem ani odrobinkę wrażliwa.
- A dziewczynki?- zapytałam coraz bardziej niepewnie.
- Już dawno są u babci. Pojechały jak się stroiłaś na przyjście Be...
- To pa mamo!- przerwałam, oblewając się rubinowym rumieńcem.
- Pa kochanie- uśmiechnęła się chytrze.
Wyszli, zostawiając mnie samą z byłym chłopakiem w Walentynki.

- To może ten?- zapytał Ben, gdy weszłam do mojej sypialni z misą popcornu, pokazując mi pudełko z kiepską komedią romantyczną. Widząc moją minę dodał- Nie. Ten nie.
Opadłam ciężko na łóżko. Popcorn odłożyłam na szafkę nocną. 
- A ten?- zapytał z nadzieją.
- W tym bohaterowie spotykają się po latach z myślą, że tym razem im się uda. I wiesz co?
- Co?
- Udaje im się. Kolejna komedyjka z głupim, przewidywalnym zakończeniem.
Uśmiechnął się szeroko.
- Jak na wroga komedii romantycznych masz ich całkiem sporo- wskazał na wielką stertę pudełek od płyt.
Przewróciłam oczami.
- To kolekcja mamy. Płakała na każdym. 
 Ben wstał i podszedł do łóżka, zajął miejsce obok mnie.
- A poza tym- dodałam pakując sobie garść popcornu do ust- To nie tak, że jestem ich wrogiem. Po prostu te historie mijają się z prawdą i wcale nie są ucieleśnieniem prawdziwych uczuć.
- Nie są?
- Nie. Prawdziwa miłość jest cicha i szczera, bez żadnych górnolotnych wyznań i obietnic...
- To ma budować dramatyzm filmu.
- Nie. To ma budować w głowach samotnych kobiet ideał mężczyzny, którego nigdy nie znajdą. A jak nie znajdą ideału to są nieszczęśliwe... Reasumując te filmy budują nieszczęście młodych dziewczyn, przez całe życie marzących o Hugh Grancie lub Colinie Firth.
Roześmiał się głośno.
- To w sumie może być prawda...
- To jest prawda. Zapewniam cię. A poza tym i przede wszystkim wierzę w prawdziwą, wieczną i jedyną miłość, taką, która nie kończy się wraz z napisami końcowymi...
Zapadła niezręczna cisza, którą po chwili przerwał Ben.
- Szkoda, że taka miłość nie była pisana nam...
- Tak. Życie byłoby wtedy cholernie piękne i proste. Bylibyśmy razem aż do śmierci, ale...
- Ale nie bylibyśmy szczęśliwi- dokończył- Zgadzam się. 
Oderwałam głowę od ściany, o którą się opierałam. Spojrzałam mu głęboko w oczy.
- Chcę, żebyś wiedział, że nie żałuję żadnej sekundy, minuty ani godziny spędzonej z tobą. Nie żałuję żadnego pocałunku, ani naszego pierwszego razu, bo wiem, że przeżyłam to wszystko ze wspaniałym chłopakiem. Żałuję tylko tego, że to nie ten chłopak był mi pisany...
Musnął dłonią po moim policzku. Zadrżałam. 
- Ja też cię kocham w ten głupi, bardzo dziwny, przyjacielski sposób. I nigdy nie przestanę- powiedział i musnął ustami moje wargi- Przepraszam- powiedział zmieszany- Chciałem to zrobić po raz ostatni.
Chwyciłam poduszkę i położyłam się na jego kolanach.
- Zamiast tych głupich filmów obejrzyjmy mecz, ok?- zapytałam niewinnie.
- Ok- uśmiechnął się szeroko. 

Właśnie kończyłam robić spaghetti, gdy Ben wszedł do kuchni. Musiał rozmawiać z kimś przez telefon, bo chował komórkę do kieszeni.
- Ile ci nałożyć.
- Twojego spaghetti? Jak najwięcej.
- Głupek.
Nakrył do stołu, a ja nałożyłam jego ulubiony makaron na talerze.
- Czekaj, czekaj!- zawołał, gdy siadałam do stołu- Mamy Walentynki, czyli musi być kolacja przy świecach.
Pobiegł do pokoju i przyniósł dwie świece czerwonego koloru. Zapalił je i uśmiechnął się zadowolony.
- Już? Tak? Możemy?- zapytałam ironicznie.
- Tak. Myślę, że teraz będzie odpowiedni moment.
Nagle rozbrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi. Była już prawie jedenasta.
- Kto to może być?- zapytałam bardziej siebie niż jego.
- Nie mam pojęcia- odpowiedział, uśmiechnął się tajemniczo i chwycił swoją kurtkę.
- Co ty robisz? Wychodzisz?
W tym momencie otworzyłam drzwi. Moim oczom ukazał się Louis. Miał na sobie elegancki garnitur i ciemne jeansy. W dłoniach trzymał wielki bukiet róż.
- Co ty tu...
- Mamy Walentynki, czyli najlepszy czas na wyznawanie uczuć. Myślę, że ostatnio poszło mi średnio...
- To ja wam nie przeszkadzam- wtrącił Ben, zakładając kurtkę.
- Dzięki za telefon- powiedział Lou i podał mu dłoń.
- Jak to? Ty po niego dzwoniłeś?- zwróciłam się do Bena.
- Niech to będzie twój prezent walentynkowy ode mnie- mrugnął i wyszedł.
Zostałam sam na sam z Louisem. Chłopak odchrząknął.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że wszystko co mówiłem jest najszczerszą prawdą. Kocham cię i chcę być z tobą, ale zrozumiem jeśli czujesz inaczej.
- Ja...- nie zdążyłam dokończyć myśli, bo naraz zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu widniał obcy numer. Odebrałam.
Nagle zakręciło mi się w głowie, poczułam jakby grunt usunął mi się spod stóp, poczułam okropne mdłości i łzy cisnące się do oczu.
Spojrzałam na Louisa, który wydawał się szczerze zaniepokojony.
- Dzwonił Adam... Robbie nie żyje...








piątek, 3 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 10

CZYLI O TYM JAK UCIEKŁAM BEZ SŁOWA...

- Jak mnie kochasz?- zapytałam, a całym moim ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz.
- A jak można kochać?- odpowiedział cicho i spojrzał na mnie niepewnie.
- Nie wiem... To ja ciebie pytam.
- Po prostu cię kocham. Zresztą od samego początku. Odkąd poznałem cię w tamtym cholernym pociągu. A nawet wcześniej zwróciłem na ciebie uwagę. Jeszcze jak stałaś na peronie tego przeklętego dwunastego stycznia. Pamiętam, było cholernie zimno, a ja zamiast iść po ciepłą herbatę, przyglądałem się dziewczynie z ogromnym szkicownikiem, wystającym z torby. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłem, że ci paparazzi tam stali. Gdyby nie oni nasze drogi nigdy by się nie zeszły...
W milczeniu wpatrywałam się w jego przerażone oczy. Tak bardzo chciałam mu powiedzieć, że też coś do niego czuję, że to się obudziło już parę tygodni temu, że to z tego powodu nie jestem już z Benem. Ale nie mogło przejść mi to przez gardło. Zastanawiałam się bowiem, czy nie czuję czegoś silniejszego w stosunku do Adama.
- Proszę, powiedz coś...- jego głos drżał, bałam się, że zacznie płakać.
- Muszę...muszę dać sobie trochę czasu...
- Czasu?
- Żeby sobie to wszystko poukładać..
- Rozumiem. Ile to potrwa?
- Tyle, ile będzie trzeba. Przepraszam...
Odwróciłam się i odeszłam. Gdy znalazłam się w miejscu, gdzie nie mógł mnie już zobaczyć, zaczęłam biec. Nie wiem dlaczego, ani dokąd. Po prostu biegłam przed siebie.

Autobus podskakiwał na wybojach, co jeszcze bardziej wzmagało moje, i tak już nadmierne, mdłości. Siedziałam z tyłu przepełnionego pojazdu, przypominającego wielką, starą puszkę. 
Na jednym z przystanków, do autobusu wszedł chłopak, około lat dwudziestu. Miał na sobie zieloną kurtkę i blond grzywkę zaczesaną do tyłu. Przecisnął się między siedzeniami i stanął tuż nad moją głową. 
- Wolne?
- Hmm?- dopiero po chwili zdałam sobie sprawę o co pyta- T-tak..proszę.- przesunęłam się na siedzenie przy oknie i chwyciłam do kieszeni kurtki, żeby wyciągnąć odtwarzacz MP3. Jednak nie zdążyłam. Chłopak zwrócił się w moją stronę.
- Znamy się skądś?- zapytał kokieteryjnie i mrugnął okiem.
"O rany", pomyślałam.
- Wątpię- chciałam zakończyć tę rozmowę, jeszcze zanim na dobre się zaczęła, ale współpasażer nie wyczuł moich intencji.
- To dziwne. Zdawało mi się, że tak śliczną dziewczynę zapamiętałbym bez problemu.
Przewróciłam oczami.
- Zawsze tak podrywasz niewinne dziewczyny?
- Tylko te warte podrywu...
- Rany!- przerwałam mu- Wiesz, że jak zaraz nie przestaniesz to będzie to wyglądać mniej więcej tak: pogadamy sobie dłuższą chwilkę, wymienimy delikatne uszczypliwości, no wiesz.. zwykły flirt. Potem ja się zakocham, a przynajmniej tak pomyślę, bo potem znów pojawisz się ty, nie wiadomo skąd, ani po co. I okaże się, że jesteś lekarzem, że jesteś słodki, troskliwy i że cholernie seksownie wyglądasz w garniaku i w tobie też się zakocham. A potem ktoś się komuś oświadczy, ba! nawet nie oświadczy, tylko raczej ogłosi zaręczyny, a ja przerażona ucieknę do rodziców, bo nie będę miała zielonego pojęcia co ze sobą zrobić. Nie wiem jak ty, ale ja podziękuję za taki scenariusz!
Patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami. Był kompletnie oszołomiony. Na szczęście autobus zatrzymał się na moim przystanku.
- To cześć!- powiedziałam do chłopaka- I następnym razem zastanów się zanim zagadasz do dziewczyny, bo nigdy nie wiadomo czy nie skomplikujesz jej życia.
Chwyciłam torbę i wyszłam z autobusu. Była już połowa lutego. Śnieg powoli topniał, a trawa przed moim domem zdawała się już być w pełni zielona. Westchnęłam, głęboko oczarowana spokojem tego miejsca i poczuciem bezpieczeństwa, które znikąd mnie ogarnęło. 
"Nie ma to jak w domu", pomyślałam szczęśliwa.

Zamknęłam cicho drzwi, odwiesiłam kurtkę na wieszak i ruszyłam w stronę kuchni. Mama krzątała się przy robieniu obiadu, wszędzie bowiem unosił się zapach jej ulubionej zupy ogórkowej i świeżych bułek. Bliźniaczki siedziały przy stole i odrabiały lekcje. Zdawały się mnie nie zauważać.
Odchrząknęłam głośno. Naraz obie zerwały się z krzeseł i rzuciły mi na szyję.
- Rany, rany, rany! Chodzisz z Louisem Tomlinsonem! Gdzie on jest? Gdzie jest Lou?!- przekrzykiwały się nawzajem. 
- Louisa ze mną nie ma. Zrobiliśmy sobie krótką przerwę.
Naraz usłyszałam jęk zawodu i zainteresowane mną dotąd siostry, wróciły zrezygnowane do odrabiania matematyki.
- Cześć córeczko- mama podeszła i ucałowała mnie w policzek- Coś się stało? Coś nie tak w szkole?
- Nie, nie. W szkole ok. Po prostu się stęskniłam.
- Na pewno wszystko w porządku? 
- Tak. Jeśli sobie z tym nie poradzę, to wtedy się zgłoszę po złotą radę, ok?
- Ok- mama uśmiechnęła się zadowolona i wróciła do gotowania zupy- A i pamiętaj, że dzisiaj mecz, Ben przychodzi.
- Co? Nadal przychodzi?
- Mimo waszego zerwania nadal jest przyjacielem rodziny i twoim przyjacielem...
Mama miała rację. Ben zawsze był przy mnie, był najbliższą mi osobą. Chyba zdążyłam o tym zapomnieć. 
- O której przyjdzie Benny?
- Za pół godziny.
- To ja skoczę się przebrać!- chwyciłam torbę i pognałam do mojego pokoju. Gdy znalazłam się w środku owiał mnie zapach drewnianych sztalug, farb i płótna. 
"Tak", pomyślałam ponownie," Nie ma to jak w domu".




czwartek, 2 stycznia 2014

ROZDZIAŁ 9

CZYLI O TYM JAK DZIWNA JEST MIŁOŚĆ...

Siedziałam na kanapie w moim mieszkaniu i czekałam na Louisa. Minęła już siódma, za godzinę mieliśmy być na gali rozdania Nagród Wdzięczności. Nagród, przyznawanych osobom szczerze przejmującym się losem chorych dzieci ze szpitala onkologicznego. Mój "chłopak" został nominowany. Jednak nie to zaprzątało teraz moje myśli.
Przez ostatnie dwa tygodnie codziennie jeździłam do Robbiego. W szpitalu spędzałam cały swój wolny czas. Nie wiem dlaczego, chyba potrzebowałam poczucia, że mały jest szczęśliwy, że nie jest samotny. Lekarze dawali mu coraz mniejsze szanse na przeżycie. Faktycznie, widziałam, że z każdym dniem Robbie ma coraz mniej siły, że jest coraz bardziej słaby i bezbronny, że choroba wygrywa. Dlatego chciałam być przy nim przez cały czas. 
Każdego dnia w szpitalu spotykałam Adama. Rozmawialiśmy, bawiliśmy się z chorymi dziećmi. Opowiadał o swoim zawodzie, pasji, jaką jest sport, o podróżach. O wyjazdach do biedniejszych krajów, gdzie pomagał w leczeniu chorych na nowotwory. O tym, że jego zawód nie jest pracą, że jest misją. Chcąc czy nie chcąc zbliżyłam się do niego bardziej niż tego oczekiwałam, bardziej niż chciałam. Ale stało się.
Pewnego dnia, gdy wracałam z Robbie'm z bufetu zauważyłam Adama, siedzącego samotnie w pokoju lekarskim. Wysłałam małego do sali i poprosiłam, żeby przygotował Chińczyka. Zapukałam i ostrożnie weszłam do środka. Odwrócił się i popatrzył na mnie swoimi dużymi, ciemnymi oczami, płakał. Jeden z jego poprzednich pacjentów odszedł poprzedniej nocy. Usiadłam obok i chwyciłam go za rękę, potem przytuliłam, mówiłam, że będzie dobrze, że widocznie tak musiało być. Odsunęłam się lekko, żeby zobaczyć wyraz jego twarzy i wtedy to się stało. Pocałował mnie. Całował delikatnie i czule, ale zarazem namiętnie, 
a ja mu na to pozwoliłam. Nie opierałam się, naprawdę tego chciałam. Od tamtej pory nie myślałam o niczym innym, tylko o tym pocałunku. Zadawałam sobie mnóstwo pytań o to, dlaczego tak się stało, czy coś do niego czuję, czy to była tylko chwila zapomnienia lub chęć pocieszenia go w tej trudnej chwili. Od tamtego momentu unikałam Adama, bo bałam się odpowiedzi.
Usłyszałam pukanie do drzwi. Louis stał na progu, ubrany w elegancki garnitur i czerwony krawat, pasujący do mojej bordowej sukienki bez ramiączek.
Na mój widok uśmiechnął się szeroko. Poczułam nieprzyjemne mrowienie. Tak bardzo lubiłam ten uśmiech i tak bardzo nie lubiłam siebie za to, że o niczym mu nie powiedziałam. Nie mogłam, bałam się. 
- Gotowa?- zapytał wesoło.
- Zawsze- uśmiechnęłam się blado.
Na miejsce jechaliśmy w ciszy. Lou niepewnie mi się przyglądał, widziałam, że chciał się odezwać, ale od razu odpuszczał z nadzieją, że zrobię to pierwsza. Dojechaliśmy do hotelu, w którym odbywała się gala. Tłum celebrytów i jeszcze większy tłum dziennikarzy kłębił się wokół wejścia. 
- No to jesteśmy...- szepnął Louis do mojego ucha.
- Ta... jesteśmy.

- Jesteś na mnie zła?- zapytał, gdy zajęliśmy miejsca przy stoliku numer 5 na przeciwko sceny. Prowadzący, reporter wiadomości Barry Nikolson, uśmiechał się promiennie, chcąc oczarować kobiety na widowni. Jak dało się zauważyć, skutecznie.
- Nie..- odpowiedziałam wymijająco, jednak on wciąż patrzył mi prosto w oczy- Dlaczego pytasz?
- Bo nie odzywasz się do mnie odkąd wyjechaliśmy. Słuchaj, jeśli coś się stało, to po prostu powiedz.
- Louis, ja...- zaczęłam niepewnie. Chciałam mu powiedzieć o pocałunku i mojej niepewności co do dalszej realizacji naszej umowy.
- Ten koleś ciągle się na ciebie gapi- przerwał mi i wskazał w stronę stolika ósmego.
Spojrzałam w tamtym kierunku. Moim oczom ukazał się Adam. Siedział na przeciwko mnie, w idealnie skrojonym czarnym garniturze i muszce. Gdy tylko zauważył, że na niego patrze uśmiechnął się szarmancko.
Louis spojrzał na niego, potem na mnie i zmarszczył czoło.
- Znasz go?- zapytał zirytowany.
- No właśnie, chyba muszę ci coś powiedzieć...- ponownie zaczęłam, jednak donośny głos Barry'ego Nikolsona przerwał moje wyznanie. 
- ...otrzymuje... Louis Tomlinoson! Za zasługi dla miejscowego oddziału onkologicznego dla dzieci!
Lou wstał, poprawił marynarkę i ruszył w kierunku sceny. Wstałam i przytrzymałam go za rękę.
- Louis, muszę ci coś powiedzieć- zaraz tłum dziennikarzy rzucił się w naszym kierunku, chcąc wyłowić sensację. Westchnęłam zrezygnowana- Gratuluję- ucałowałam go w policzek i bezwładnie upadłam na krzesło. "Już nigdy nie odważę się mu powiedzieć", pomyślałam.
Nagle Adam wstał i ruszył w moim kierunku. Louis chyba to zauważył, bo zająknął się w swojej przemowie i czujnie obserwował każdy jego ruch. Lekarz jednak zdawał się nie czuć spojrzenia padającego nań ze sceny. Podszedł i zajął miejsce Louisa, tuż obok mnie. Nachylił się, żeby ucałować mnie w policzek, jednak delikatnie się odsunęłam. Nie speszyło go to.
- Dawno cię nie widziałem, a szkoda...- zaczął- bo mogłem zapomnieć jaka jesteś piękna. 
Mimowolnie się zarumieniłam. Był taki kochany.
- Chyba się nie przygotowałeś. Twój podryw nie jest już taki seksi jak wcześniej.
Uśmiechnął się.
- Akurat to wypłynęło prosto z serca. Stęskniłem się.
Dotychczas obserwowałam scenę, teraz zwróciłam wzrok w jego stronę.
- Stęskniłeś?
- To co się wydarzyło... Chcę, żebyś wiedziała, że tego nie żałuję, że bardzo chciałbym to powtórzyć. 
Spojrzałam na niego niepewnie.
- Wiesz, że ja chyba też...
Uśmiechnął się łobuzersko, zbliżył swoją twarz do mojej i już prawie stykaliśmy się wargami, gdy ze sceny doszedł mnie głos Louisa.
- Chciałbym pozdrowić moją partnerkę Jacqueline i ogłosić nasze zaręczyny!
Oderwałam wzrok od ust równie zaskoczonego Adama i przerażona spojrzałam na Louisa.
Tłum ludzi rzucił się w moim kierunku i zaczął mi gratulować.
- Zaręczyliście się?- usłyszałam za plecami szept Adama.
- Nie...
- Jak to nie? Przecież powiedział. Rany, a ja się chyba...
- Co ty się chyba?
Patrzył tępo w przestrzeń. Chciałam otrzymać odpowiedź, jednak tłum zupełnie odgrodził mi do niego drogę.

Pociągnęłam Louisa za rękę do tylnego wyjścia z hotelu. Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, krzyknęłam.
- Co cię napadło?!
- Ja..
- Jakie zaręczyny?! Do jasnej cholery, zwariowałeś?!
- Ja...
- Czy ty w ogóle pomyślałeś jak my to odkręcimy? Bo chyba nie sądzisz, że stanę z tobą przed fałszywym ołtarzem, żeby dać pożywkę mediom!
- Ja nie chciałem, żeby cię pocałował...
- Co?!
- Ten koleś. Nie chciałem, żeby cię pocałował.
- Aha.- z bezsilności opadły mi ręce- I dlatego się "zaręczyliśmy", tak? Żeby Adam mnie nie pocałował. 
- Dokładnie.
- A-ale jaka to jest różnica? Nasz związek jest udawany. Kiedyś skończymy grać i każde pójdzie w swoją stronę! 
- Miałem nadzieję..
- Miałeś nadzieję, że co?
- Że...że czujesz to samo.
- Co czuję?
- Że też mnie kochasz.
- Jak to cię kocham?
- Bo ja ciebie kocham...