ROZDZIAŁ 9
CZYLI O TYM, JAK BOLI NIEDOTRZYMANA
OBIETNICA...
Siedziałam w kawiarni już ponad godzinę. Ben miał pojawić się dopiero za
dziesięć minut, ale nie wytrzymałam przebywania w pustym mieszkaniu i myślenia
o tym, co muszę zrobić.
"Muszę zerwać z Benem". Ta myśl nie dawała mi spokoju. Czułam
okropne wyrzuty sumienia. Siedząc przy stoliku numer dziesięć, układałam w
głowie różne wersje wydarzeń.
Nareszcie zrozumiałam, że ja i Ben już od dawna nie byliśmy parą.
Odsunęliśmy się od siebie już parę miesięcy temu, teraz to się po prostu
pogłębiło. Odległość, nowe życie, nowi ludzie zmieniły nas oboje. Od dawna nie
potrafiliśmy być ze sobą szczerzy, nie umieliśmy rozmawiać. Czułam, że coś jest
nie tak, ale dopiero teraz widziałam to wyraźnie, bałam się jednak czy Ben jest
tego świadom.
Usłyszałam kroki. Odwróciłam się w stronę, z której dochodziły. Ben zbliżał
się wolno w moim kierunku. Nachylił się by mnie pocałować, ale odsunęłam się
szybko. Opadł więc ciężko na siedzenie naprzeciwko mnie.
Okropnie się bałam, serce galopowało mi tak szybko, że myślałam, że zaraz
wyskoczy z piersi.
- Ben...
- Chcesz ze mną zerwać tak?- zapytał i uśmiechnął się blado.
Zaskoczył mnie tym.
- Skąd..
- ...wiem? Nigdy nie zaczęłabyś rozmowy, która jest naszą pierwszą rozmową
od dawna od tego cholernego, niepewnego "Ben..."- ostatnie słowo
zaintonował dziewczęcym głosikiem, w którym wyczułam smutek.
Spuściłam wzrok, nie mogłam patrzeć na łzy w jego oczach.
- Tak mi przykro... Nie sądziłam, że będę w stanie to kiedykolwiek zrobić-
mówiłam wolno, łzy cisnęły mi się do oczu- Ale ja już tak dłużej nie mogę.
- Jak?
- Odszedłeś wkurzony, nie dałeś znaku życia, a teraz wracasz i chcesz
żebyśmy nadal byli razem...
- Myślałem, że też tego chcesz.
- Owszem. Jeszcze parę dni temu chciałam, ale od tego czasu tyle się
wydarzyło, tyle zmieniło...
Roześmiał się gorzko.
- Ben, nie jest mi przykro, że musimy się rozstać, że to ja jestem tego
powodem, bo tak po prostu musiało być. Prędzej, czy później któreś z nas i tak
by to zakończyło i dobrze o tym wiesz... Nie czuję się winna temu, że się
rozstajemy, tylko temu, że nie dotrzymałam danego ci słowa- patrzył zdziwiony,
jakby nie rozumiał o co chodzi- Przy naszym ostatnim spotkaniu obiecałam, że
się w nim nie zakocham... nie dotrzymałam słowa... Przepraszam.
Milczał dłuższą chwilę, która dla mnie była wiecznością.
- Chyba nie powinienem znów cię prosić o obietnicę, ale spróbuję... Obiecaj
mi, że zostaniemy przyjaciółmi. Nie takimi jakimi są ludzie po rozstaniach,
tylko takimi, jakimi byliśmy przed tym całym związkiem. Ja i ty...
- ...na zawsze- dokończyłam cicho- Mogę ci to obiecać. Z ręką na sercu,
słowem harcerza, czymkolwiek...
- Może po prostu nic nie mów, tylko bądźmy tymi dziećmi, które przyjaźniły
się od zawsze i na zawsze.
- Doskonały pomysł.
Wstałam od stołu, zbliżyłam się do Bena, ucałowałam go delikatnie w
policzek i ruszyłam w stronę drzwi.
- Wiesz..- zawołał za mną- Niedotrzymana obietnica boli, ale nowa daje
nadzieję.
Uśmiechnęłam się delikatnie i wyszłam z kawiarni. Moją twarz owiał zimny
podmuch.
Autobus jechał wolno, bardzo wolno, jakby nigdy nie miał dojechać do celu.
W końcu stanęłam przed budynkiem szpitala dziecięcego, w którym leżał Robbie.
Ostatnio bardzo dużo myślałam o chorym chłopcu, chciałam, ba! musiałam, go
zobaczyć.
Podeszłam do recepcji. Starsza pielęgniarka w żółtawo- beżowym kitlu
przekładała stosy papierów.
- Przepraszam- powiedziałam cicho.Uniosła głowę do góry i zmierzyła
mnie nieprzyjemnym, zimnym spojrzeniem.
- Taak?- miała zachrypnięty głos. Musiała od dawna palić.
- Ja w odwiedziny.
- Ach tak, a do kogo przepraszam?
- Do Robbiego. Leży w sali 202 na trzecim piętrze.
- Onkologia - prychnęła- A ty jesteś..?
- Nie rozumiem.
- Czy jesteś z rodziny, albo jesteś kimś bliskim?
- Jestem przyjaciółką.
Kobieta roześmiała się głośno.
- Ależ oczywiście! Niestety nie mogę wpuścić nikogo, oprócz rodziny. Do
widzenia.
- Ale...
- Do widzenia.
- On nie ma rodziny!- krzyknęłam desperacko.
Ponownie zlustrowała mnie wzrokiem.
- Robbie to ten mały z domu dziecka?- zapytała.
Przytaknęłam.
- Posłuchaj kochaniutka- powiedziała- Nawet gdybym chciała cię wpuścić, to
nie mogę. Nie dzisiaj. Dzisiaj mały ma serię badań. Przyjdź innym razem, to cię
wpuszczę na pewno.
Zrezygnowana spuściłam wzrok.
- Mimo wszystko dziękuję- odwróciłam się, żeby odejść, kiedy przypomniałam sobie o prezencie- A mogłaby pani przekazać mu, że tu byłam i dać tę
paczkę?- wyciągnęłam w jej stronę pakunek pełen kredek i farb.
Kobieta po raz pierwszy uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Oczywiście.
Siedziałam w szpitalnym bufecie i czekałam na autobus powrotny. Znudzona
bawiłam się słomką dołączoną do napoju pomarańczowego. Nagle poczułam na
plecach dreszcz. Taki, jaki czuję zawsze, gdy ktoś mnie obserwuje. Odwróciłam
się szybko. Dwa stoliki dalej siedział Adam i uśmiechał się szeroko.
- Powiedz mi, że to sen- mówiąc to, wstał i dosiadł się do mojego stolika.
- Chyba koszmar.
Roześmiał się głośno. Dopiero teraz zauważyłam, że ubrany był w kitel
lekarski.
- Ty jesteś...
- Lekarzem?- odgadł moje pytanie- Tak. Onkologiem.
Byłam zaskoczona, ale starałam nie dać tego po sobie poznać.
- Całe szczęście- szepnęłam- Jeszcze chwila a pomyślałabym, że mnie
prześladujesz.
- Wiesz, że jak zobaczyłem cię w recepcji, to pomyślałem dokładnie to samo?
- Widziałeś mnie w recepcji?
- Mhmm.. jak kłóciłaś się z Mambą.
- Mambą?
- Czarną Mambą. To ta "przemiła" siostrunia z recepcji.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Doprawdy urocza...- potwierdziłam ironicznie.
- Jesteś tu dla Robbiego, tak?- spoważniał.
Pokiwałam głową twierdząco.
- Mój najlepszy pacjent. Najodważniejszy.
- Tak. Można zauważyć ile w nim wiary i siły.
- Siły niestety coraz mniej...
Zapadła cisza. Spuściłam wzrok. Mimo, że wiedziałam, że z Robbiem nie jest
dobrze, nadal nie potrafiłam uświadomić sobie, że umiera.
- Powiedzieć ci coś?- zapytał, przerywając niezręczne milczenie- Chciałem
zostać lekarzem, żeby takie sytuacje nie miały miejsca. Żebym nie musiał mówić
ludziom, że ktoś umiera, ale odkąd tu jestem, zaczynam rozumieć, że nie ma na
świecie żadnego lekarstwa, które może uchronić człowieka od śmierci, ani jego
bliskich od cierpienia...To jest największy ból tego zawodu.
Uśmiechnął się blado. Łzy same cisnęły mi się do oczu, jednak starałam się być silna. Nie rozumiałam, dlaczego nie chciałam rozkleić się przed
Adamem.
Jednak on widział, że jestem bliska płaczu. Chwycił moją drżącą dłoń w
swoją silną rękę. Poczułam ogromne ciepło. Siedzieliśmy w milczeniu. Jednak to
była dobra cisza, bardzo oczyszczająca.
Nagle jakiś pielęgniarz podszedł do drzwi.
- Adam, jesteś proszony do pacjentki z sali 214.
- Już idę. Przepraszam- zwrócił się do mnie- Jestem tam potrzebny...
Puścił moją dłoń, a ja nie wiedzieć czemu, chciałam tylko krzyczeć, że też
go tu potrzebuję. Nikogo innego, właśnie jego.
Ohohoho ! Popłynełaś, ale pozytywnie :) częsc hmm , masz racje dziwna, ALE fajna! Zabraklo mi tylko Louis'a... Mam nadzieje, ze juz konczysz watek , piszesz nowy rozdzial i wkrotce mnie pozytwnie zaskoczysz nowym wpisem na blogu !
OdpowiedzUsuń(Adam - lekarzem ! Wow , tu mnie zaskoczylas, i to jak ! )
Louis jeszcze się pojawi spokojnie xd
Usuńale Adam też was wszystkie zaskoczy! obiecuję!
:))
pozdrawiam
Oooo ! Ale napięcie ! Teraz nie zasne , chyba że dziś wstawisz następną część :) Jak Ci idzie ? xo
UsuńZajebisty rozdział. Szkoda,że Robbie może umrzeć. Czekam na kolejny rozdział:) Życzę Wesołych Świąt
OdpowiedzUsuńwzajemnie kochana :)
UsuńZakochała się ^^, to mi się podoba :)!
OdpowiedzUsuńChociaż baaardzo staram się nie lubić Adama, bo mam złe przeczucie, że coś tu namiesza to jednak po tym rozdziale zaczyna mięknąć mi serce. Nadal mam jednak nadzieję, że okaże się fantastycznym PRZYJACIELEM i wielu komplikacji nie będzie :).
Podoba mi się, że pokazujesz tą ciepłą, niezdecydowaną i bardzo dziewczęcą Jackie :).
Pozdrawiam i życzę wesołych świąt :* !
Piękny!!! Tylko mam nadzieję, że nie zakocha się w Adamie.... z Lou są idealną parą!!!! Proszę dodaj szybko następny rozdział pozdrowienia i wesołych świąt kochana!!! <3
OdpowiedzUsuńRozdział świetny :D popieram Weronikę po całości ;) niech sobie będą spokojnie z lou :* PISZ< PISZ <3
OdpowiedzUsuńmee-and-one-direction-foreveer.blogspot.com
Bardzo mi się podoba ten rozdział będe czytać dalej . :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba ten rozdział . Mam nadzieje , że będziesz pisać dalej i zabieram się za czytanie następnych :)
OdpowiedzUsuń