ROZDZIAŁ 8
CZYLI O TYM JAK PO DESZCZU WYCHODZI SŁOŃCE, A POTEM ZNÓW POJAWIAJĄ SIĘ CHMURY...
- Wszystko ok?- zapytał Louis, widząc, że nie uważnie go słucham.
- C-co? Nie.
- Nie ok?
- Nie.
- Tak ok?
- Zgubiłam się. Jakie było pytanie?- uśmiechnęłam się niewinnie.
Roześmiał się głośno.
- Pytałem czy hamburger nie pójdzie ci w dupę.
- Nie, nie..- nagle zrozumiałam, że mówił to z kpiną- Hej!
- To ty do tego doprowadziłaś.
- Tak, wiem- westchnęłam- Należało mi się. Nie słuchałam co mówiłeś.. Przyznaję się bez bicia i przepraszam.
- Wybaczam. Ten koleś zrobił na tobie aż takie wrażenie?- zapytał niby od niechcenia.
- A co?- przysunęłam się do niego bliżej- Zazdrosny?
Spojrzał mi głęboko w oczy, przysunął się bardzo blisko mojej twarzy.
- A co byś zrobiła, gdybym powiedział, że tak?
Zaskoczył mnie tym. Zupełnie nie wiedziałam co powinnam powiedzieć.
- Myślę, że szybko i zręcznie zmieniłabym temat.- przypomniałam sobie o sprawie, która dręczyła mnie przez całą drogę do baru- O kim mówił Robbie?
Podziałało. Twarz Louisa przybrała kamienny wyraz.
- To znaczy?- zapytał oschle.
- Mówił, że nie uciekłam od niego jak Tamta- zaakcentowałam ostatnie słowo.
Chłopak patrzył na mnie dłuższą chwilę, jakby chciał coś przemyśleć. W końcu spuścił wzrok.
- Mówił o Claudii.
- O kim?
- O Claudii. Spotykałem się z nią wcześniej. Myślałem, że naprawdę się zakochałem. Była idealna, prasa ją uwielbiała. Zresztą z wzajemnością, ona kochała blask fleszy. Pewnego dnia zabrałem ją do Robbiego. Nie była zachwycona, ciągle narzekała, ale nie zachowywała się bardzo źle. Starała się być miła. Do czasu. Robbie źle się poczuł, bardzo źle, tak jak dzisiaj. Zaczął wymiotować, pechowo się złożyło, że Claudia była w pobliżu. Pobrudził jej nową kieckę. Wkurzyła się, zaczęła krzyczeć, wyzywać małego, podczas gdy on ledwo słaniał się na nogach. Rozumiesz? Śmiertelnie chore dziecko zwyzywała od pieprzonych ufoludków. Robbie bardzo się przejął. Myślał, że to jego wina, że to on rozbił mój związek, choć tłumaczyłem, że jest inaczej. Tak się martwił, że przestał jeść. Pogorszyło mu się. Ledwie go przekonałem, że to co się zdarzyło nie jest jego winą.
- Nie mogę uwierzyć...
- To jeszcze nic. Zerwałem z nią następnego dnia. Błagała, żebym tego nie robił, że będzie lepsza, że musi zdobyć popularność, ale byłem nieugięty. Pobiegła do prasy. Powiedziała, że ją wykorzystałem, że jak tylko dostałem, czego chciałem, odszedłem i zostawiłem ją. Prasa broniła swojej pupilki. To ja stałem się winny.
- Więc dlatego mnie potrzebowałeś... Dlatego miałam naprawić twój wizerunek...
- Wybacz, wiem jak to brzmi. To był raczej pomysł Hugh. Nie powinienem się zgadzać..
- Nie, jest ok. Po prostu teraz to wszystko rozumiem...- wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Chwyciłam jego rękę i delikatnie muskałam jej powierzchnię palcami. Uniósł wzrok do góry. Uśmiechnął się.
Było już po jedenastej wieczorem, gdy dojechaliśmy do miasta. Mijaliśmy potężny plac. Miliony światełek przygotowanych na tegoroczny festiwal, migotało wesoło, obijając się w wielkich kałużach.
- Są takie piękne- szepnęłam- Chętnie bym je namalowała.
Louis zjechał na najbliższy parking. Spojrzałam na niego zaskoczona.
- Nasz klient, nasz pan!
- Nie rozumiem...
- Idź malować.
Roześmiałam się.
- Mówię poważnie.
- Ale jak to?
- Tak to.
- Tak teraz? Czy ty wiesz ile czasu to zajmie?
- Zrób chociaż szkic.
- Daj spokój. Mogę to zrobić jutro.
- Jutro te kałuże wyschną.
Musiałam przyznać mu rację. Dzięki śladom deszczu miało się wrażenie, że świateł jest dużo więcej, były dużo piękniejsze.
Wyszłam z auta i ruszyłam w stronę placu. Usiadłam na fontannie i wyjęłam szkicownik. Louis czekał w samochodzie. Porwał mnie wir barw, odgłosów, sztuki. Wszystko, co znajdowało się na placu zwracało moją uwagę, musiało być uwiecznione. Nawet nie zauważyłam jak wybiła północ, z transu wyrwał mnie dźwięk dzwonów katedry.
- O matko! Która godzina?!- zapytałam samą siebie.
- Północ!- Louis siedział kawałek dalej i uważnie mi się przyglądał.
- Co ty tu robisz?!- prawie krzyczałam. Dzwony były bardzo głośne.
- Co?!
- Co ty tu robisz?! Myślałam, że jesteś w aucie! Kiedy przyszedłeś?!
Pokiwał głową z przekąsem, niczego nie słyszał. Przysunął się, więc blisko. Bardzo blisko. Praktycznie stykaliśmy się ramionami.
- Co mówiłaś?- zapytał.
- Że..- nie mogłam wydusić ani słowa, jego oczy odbijały tysiące barw. Każdy kolor rozszczepiały zupełnie inaczej- Że..
Nagle poczułam coś, czego nie czułam od dawna. Coś we mnie drgnęło, po raz kolejny. Tym razem mocniej, prawdziwiej. Zdawało mi się, że Louis myśli o tym samym. Wpatrywał się w moją twarz, jakby nie wiedział co powinien zrobić. Nagle przysunął się bliżej moich ust, nachylił i musnął je delikatnie. Wystarczyło. Dotknęłam jego policzka, zbliżyłam jego wargi do moich. Pocałunek był długi, namiętny. Dotykałam jego twarzy, karku, włosów. On gładził moje plecy. Czułam się taka szczęśliwa. Za nami migotały miliony świateł. Jakby gwiazd, które ukazują drogę zdrożonym wędrowcom. Nam właśnie ją ukazały.
Stałam pod drzwiami i próbowałam trafić kluczem do zamka. Ręka mi się trzęsła, całe ciało drżało.
- Głupia idiotko- powiedziałam sama do siebie z uśmiechem- Chyba się zakochałaś.
W tym momencie poczułam wibrację w kieszeni kurtki. Wyjęłam telefon. Na ekranie widniała wiadomość od nieznanego numeru.
"Dawno się nie widzieliśmy. Musiałem to wszystko przemyśleć. Zastanowić się co dalej. Był moment, że chciałem to skończyć. Bardzo chciałem. I wtedy przypominał mi się twój uśmiech i kolor twoich oczu... Dorosłem do tego, żeby z tobą być, od nowa. I chociaż wiem, że muszę teraz czekać, to jestem gotowy. Zrobię to dla ciebie, dla siebie, dla nas. Bardzo cię kocham, tęsknię. Ben"
Część jest super choc zaskoczyla mnie koncowka. I szkoda,ze ten momet w barze byl takie krotki gdy patrzyli sb w oczy :)
OdpowiedzUsuńMasz wene podobno ? :) wiec licze na kolejna czesc jutro , pozdrawiam ;)